lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Teheran  
Mozaika na ścianach meczetu JamehYazd, Iranfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Oppenheimer arrives in Japan - so what do they think?

Russia shuts down UN tracking of N Korea sanctions

India gangster-politician dies after cardiac arrest

Chinese smartphone giant takes on Tesla

China axes Covid-era tariffs on Australian wine

Two more abusers at J-pop predator's company

Australia debates seizure of Insta-famous magpie

India opposition leader Kejriwal to remain in jail

Thailand moves to legalise same-sex marriage

Aussie Rules football denies it has a cocaine problem

Syria blames Israel for major air strike

Top UN court orders Israel to allow aid into Gaza

Gaza starvation could amount to war crime, UN human rights chief tells BBC

Hostages’ relatives arrested as Gaza talks break down

Israel, Hezbollah trade strikes over Lebanon border

Israel says UN resolution damaged Gaza truce talks

Gaza aid drop in sea leads to drownings

UN rights expert accuses Israel of acts of genocide

Bowen: Biden has decided strong words are not enough

At Gate 96 - the new crossing into Gaza where aid struggles to get in

Miasta Azji

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Iran
     kursy walut
     IRR
     PLN
     USD
     EUR
  •  Iran
     wiza i ambasada
    Iran
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizatak
    wiza turystyczna jednokrotna na 30 dni pobytu kosztuje 50 euro
    Najmniejsza
    prowizja w Polsce!
    117 PLN wiza tranzytowa - około 14 dni roboczych sprawdź szczegóły

Iran 2001

niedziela, 24 lip 2005
  • dotyczy:  

Pomysł wyjazdu do Persji narodził się zaraz po przyjeździe z Syrii. Jednak przygotowania nie były tak huczne jak rok wcześniej. Stuprocentową pewność, że jadę miałem dopiero dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem. Problem był ze znalezieniem kompana. Naszczęście pewnego lipcewego ranka zadzwonił do mnie Rafał z pytaniem, czy moja oferta wyjazdu jest nadal aktualna. Z tego również powodu wiecej było niewiadomych, niż rok wcześniej. Z Polski wyjechaliśmy bez załatwionych wiz i bez żadnego przewodnika...
 
... a ten, który uważa, że Iran to to samo co Syria, jest w wielkim błędzie. Kraje te łączy tylko wspólna religia, a i tak nie do końca. Wszak w Iranie są Szyici, a w Syrii, Sunnici. W Iranie Persowie, w Syrii Arabowie.
Można by wymieniać i wymieniać i wymieniać, ale po kolei:

Termin wyprawy:
3 sierpnia - 3 września 2001 roku

Skład:
Rafał i ja

Koszt wyprawy (na jedną osobę):
Około 500 USD (w tym koszt wizy irańskiej 90 USD)

Przejechany dystans:
około 15 tys. kilometrów (w tym 1000 km. samolotem IranAir)

Fakty ważne dla turysty

Przygotowań przed wyjazdem było niewiele, wikszość załatwialiśmy na bieżąco. Uzbroiliśmy się w ISIC-ki, trochę suchego żarcia i w drogę. Próba kupna przewodnika w Polsce zakończyła się niepowodzeniam. No, ale po kolei...

Wizy

Z turecką nie ma problemu. Wykupujmy ją na granicy za 10 dolarów. Irańską wizę można załatwić w Warszawie w ambasadzie. Kosztuje 90 dolarów za turystyczną, lub 45 za tranzyt. Podobno czeka się dwa tygodnie na decyzję z Teheranu plus jeszcze tydzień na wyrobienie. My dostalismy wzy w konsulacie w Erzurum w Turcji wschodniej (można się starać również w Istambule i Ankarze). Na wizę czekaliśmy osiem dni, co wiąże się z przymusowym zwiedzaniem Turcji wschodniej. Wiza kosztuje również 90 dolarów. 

Nie ma się co skarżyć... Czesi nie dostają wiz turystycznych, Węgrzy płacą za nie 100 dolarów, Amerykanie żadnych wiz irańskich nie dostają. Za to obywatele unii europejskiej dostają wizy o wiele szybciej i taniej. Uwaga! przy składaniu wniosku o wizę niezbedne jest dostarczenie dwóch fotografii. Kobiety muszą mieć zdjęcia w chustkach przykrywających włosy. O tym, że nie powinno być w paszporcie żadnych oznak pobytu w Izraelu nie trzeba chyba wspominać.

Dojazd

Tym razem, w odróżnieniu od roku popzedniego do Stambułu jechaliśmy bezpośrednim autobusem z Katowic (150$ w obie strony). Trafiliśmy na tureckie biuro ’Özlem Tour’, którego pośrednikiem jest ’Rego Bis’ z Katowic. Jadąc byliśmy bardzo niezadowoleni; w autobusie sami handlowcy-przemytnicy wypalający papierosy całymi wagonami i pijący hektolitry wódki. W drodze powrotnej dwoje studentów turkologii, którzy jechali tą linią już któryś tam raz z kolei oświecili nas, że to jest jedyny przewożnik, który jeździ szybko i sprawnie, a liczba sprzedanych biletów jest równa liczbie miejsc w autobusie. Wierzymy im na słowo.
 
Ze Stambułu do Iranu można jechać albo transportem kombinowanym zwiedzając przy okazji Turcję. Należy autobusami dojechać do Dogubeyazit i dalej dolmusem na granicę. innym wyjściem jest wykupienie bezpośredniego biletu ze Stambuły do Teheranu. Bilet kosztuje 30$ (powrotny niecałe 20$), a podróż trwa 40 godzin.

Przewodnik

Nie udało się nam kupić ’Iranu’ z Lonley Planet ani w Polsce, ani w Stambule. Zdesperowani za śmieszne pieniądze skserowaliśmy w Erzurum kilkanaście stron z Lonleya, głównie z planami miast. Nie było wcale tak strasznie. Przynajmniej nie musieliśmy się denerwować jeżeli w rzeczywistości coś było inaczej niż w przewodniku...

... a o hotel i o to co warto zobaczyć zawsze można zapytać innych turystów.

Karta ISIC

Karta potwierdzająca status studenta na całym świecie. W wielu krajach obowiązują zniżki na przejazdy i wstępy do muzeów po okazaniu ISIC-a. Poza tym, kupując kartę automatycznie otrzymujemy ubezpieczenie kosztów leczenia na całym świecie. W Iranie przydaje się dosyć rzadko. Najczęściej muzea nie daja zniżek dla studentów. Wyjątkiem jest zamek w Bamie, do którego na ISIC wchodzimy za pół ceny. Za to Turcji, tak jak w ubiegłum roku nie było żadnych zniżek dla studentów, tak w tym roku zniżki dochodzą nawet do 70 procent (np w Haghia Sophia normalnie płacimy siedem milionów, a z ISIC dwa miliony lirów).

Pieniądze

Najlepej wziąć w twardej walucie typu dolary, ewentualnie marki i wymieniać je na miejscu. 
Uwaga! W Turcji jest tak wielka inflacja, że najlepiej wymieniać pieniądze częściej, a mniejsze kwoty. W Iranie wymieniamy w banku lub u konika. Kurs jest podobny, w banku czasami lepszy, niestety trwa to jakieś dwadzieścia minut.

Ubiór

W Iranie wymagane są długie spodnie u mężczyzn. Czy można chodzić w szortach, nie próbowałem, ale człowiek czułby się raczej nieswojo. U kobiet strój ukrywający wszelkie okrągłości kobiecego ciała, ręce (długi rękaw!) oraz chustka przykrywająca włosy. W praktyce turystki nosiły przewiewne płaszcze, lub po prostu szerokie spodnie, oraz koszulę z długim rękawem. 
Uwaga! W Mashadzie w kompleksie meczetów Imama Rezy zalecany, wręcz niezbędny jest strój z długim rękawem u mężczyzn.

Śpiwór

Przydaje się. Często miasta położone są w środku pustyni, a tam jak wiadomo noce są dosyć zimne. Poza tym klimatyzacja w hotelach staje się normą, no i wtedy w nocy również nie jest najcieplej.

Karimata

Przeziębienia od podłoża nie musimy się obawiać. Zamiast karimaty można wziąć matę z folii aluminiowej; lżejsza, i mieści się w plecaku.

Kursy walut; dane z sierpnia 2001:

W Turcji:
1$=1450000 LIT

W Iranie:
1$=7953 IR

Przykładowe ceny: 
Przydaje się
Uwaga!
$ - dolary amerykańskie
c - centy

Żywność:

chleb, tak zwany nan - 2c
napój orzeźwiający (Zam-Zam, Coca-Cola, Iranda, Parsi cola itp.) - 7,5c
tradycyjny irański posilek w restauracji - ok. 75c
kebab z ryżem i mięsem z kurczaka - 1,5$
pomidory, ogórki, cebula na bazarze - 10c za 1kg
ciastka w cukierni (bardzo dobre) - 1,3$ za 1kg
lody włoskie z automatu - 15-25c

Transport:

autobus miejski - 1,2c w Teheranie; 6,5c w Esfahanie
metro w Teheranie - 6,5c
taksówka w obrębie miasta - w Teheranie ok. 1$; inne miasta - 40-60c
mikrobus za miasto (40-60 km) - 30-50c
autobus dalekobieżny (bez klimatyzacji) - ok. 1$ za 300 km
autobus dalekobieżny (z klimatyzacją; rzadkość!!)- ok. 1$ za 200 km.
pociąg; Teheran-Esfahan sypialny, pierwsza klasa: 2,9$
samolot: Teheran-Esfahan, Teheran-Shiraz, Teheran-Mashad ok. 14-20$; Shiraz-Mashad (1000km) 24$

Noclegi:

pokój dwuosobowy w hotelu (klimatyzacja) - 6$

Wstępy:

meczety i muzea w pobliżu Khomeini Square w Esafhanie - 3,2$
Persepolis - 3,8$
zamek w Bam - 3,8$ normalny; 2$ ulgowy na kartę ISIC
kościoły armeńskie w Esfahanie (polecam)- 65c
Najczęściej jest tak, że jak już kupimy za ciężkie pieniądze bilet wstępu, to możemy do danego obiektu wchodzic kilkakrotnie przez 3 dni.

Poczta, telefon, biurokracja:

Znaczek na kartkę do Europy - 6,5c
Kartka pocztowa - ok. 25c
rozmowa telefoniczna lokalna - 0,7c
rozmowa telefoniczna z Polską (min. 3 minuty) - 55c za 1 minutę
przedłużenie wizy - 1,2$

Allah Korsun, czyli wszystko w rękach Allaha

Taki właśnie napis widnieje na wszystkich tureckich autobusach. Jest odpowiedzialny za wszystko co dzieje się podczas jazdy: niesprawne hamulce, łamanie przepisów drogowych przez kierowcę. Jak Allah pozwoli, to szczęśliwie dojedziemy do Stambułu. Bo tak w ogóle tureckie autobusy dzielą się na dwie kategorie:

Nowsze luksusowe, najczęściej mercedesy - są bardzo wygodne, klima działa bez zarzutu, a steward próbując być schludnie ubrany co chwilę serwuje nam a to herbatkę, a to ciasteczko, a to pepsi. Kursują głównie jako liniowe autobusy w Turcji. 

Starsze (również mercedesy, ale trochę podstarzałe) to autobusy handlowo-przemytnicze. Kursują do Bułgarii, Rumunii i jak się okazało do Polski też. Oczywiście o serwisie nie ma co marzyć. 

I właśnie takim starociem jechaliśmy. Na cały autobus tylko czterech turystów, reszta to handlowcy branży tekstylno - odzieżowej. Wszyscy jadą tą trasą już setny raz, wiedzą kiedy i gdzie będzie postój, a z kierowcą są na ty. 

A co się nasłuchaliśmy. O garsonkach, sukienkach wiemy prawie wszystko. Ale i tak największy zysk jest na dresach, koniecznie adasie, najki i robaki, broń Boże pumy. Na wszystko marża co najmniej 50 procent. Niestety przy tych wszystkich rozmowach ci ludzie bardzo dużo palą, no bo przemytnik, to bardzo nerwowy zawód. Celnicy mogą zabrać towar, a dolar ciągle drożeje. A na dodatek na nasze nieszczęście papierosy w sklepach bezcłowych na trasie są bardzo tanie.

Dziesięć kilometrów przed turecką granicą w autobusie wielkie poruszenie. Zatrzymaliśmy się przy sklepie z butami. Wszyscy wybiegli przepychając się niemiłosiernie. Wyszliśmy i my. Same adidasy, najki i robaki nienagannie podrobione. A oni kupują jak szaleni. Każdy już dwie wielkie reklamówy trzymał w ręku, kiedy podszedłem do Grzegorza - 'handlowca' z Zabrza i pytam się po ile te buty. On, solidnie już wstawiony (wszak w autobusie królował absolut) odkrzyknął: siedem papierów i dalej zajął się przebieraniem par butów. Później w autobusie, kiedy mieliśmy już ruszać znowu poruszenie: jedna pani kupiła dwa lewe adidasy. Kierowcy byli niewzruszeni. Takie scenki oglądają dwa razy w miesiącu. 

Całą trasę jechaliśmy bardzo szybko, kierowcy jak wariat wyprzedzali na trzeciego. Trąbili przy każdej nadarzającej się okazji (a miał super klakson z melodyjką). I kiedy tak jeden z kierowców wyprzedzał gdzieś w Bułgarii na wąskiej i dziurawej drodze, a kierowca ciężarówki jadącej z naprzeciwka przechodził szkołę hartowania żelaznych nerwów jeden z turystów skwitował: Allah Korsun - wszystko w rękach Allaha.

Sit down please, czyli jak dostać wizę

Konsulat Irański w Stambule znaleźliśmy bez problemu - wizyta w informacji turystycznej rozwiązała cały problem. Wchodzimy. W środku chłodno, wręcz zimno. Przy okienku pytamy o wizy turystyczne. No problem. Osiem dni czekania. Trochę długo. Obok nas stoją Hiszpanie, również tym zmartwieni. A w Erzurum? - pytam. Two days odpowiada urzędas. Długo się nie zastanawialiśmy. Wychodząc dobrą nowinę przekazaliśmy Hiszpanom. 

Po 18 godzinach jazdy autobusem wysiedliśmy na dworcu autobusowym w Erzurum. Od razu wzięliśmy taryfę do konsulatu. Tam też zimno. Sala wielkości sklepu spożywczego, w niej dwa okienka (takie jak na poczcie), mnóstwo ławek no i petentów. Od razu podeszliśmy do okienka, wyłuszczyliśmy nasz problem. Nieogolony urzędnik wziął nasze paszporty i kazał usiąść (Sit down please). Podekscytowani ulokowaliśmy się w ostatnim rzędzie. Być może już jutro będziemy w Iranie. Spoglądający na nas ze ścian Khomeini, Chatamanei i Chatami jeszcze potęgowali to uczucie. Oj, w jakim byliśmy błędzie...

Po piętnastu minutach przywołano nas do okienka i od razu nam się dostało, dlaczego nie załatwiliśmy wiz w Polsce. A co gorsza poinformowano nas, że w Erzurum też będziemy musieli czekać osiem dni na rozpatrzenia podania, no i oczywiści nie gwarantują nam uzyskania wizy. Na pytanie ile kosztuje wiza kazano nam znowu usiąść (Sit down please), po następnych 45 minutach wezwano ponownie - 90 dolarów - Aha - Znowu kazano usiąść (Sit down please). 

Po następnej pół godzinie, kiedy w konsulacie prawie nikogo już nie było, mieliśmy w ręku wnioski wizowe. Sumiennie wypisaliśmy i czekaliśmy aż nas wezwą ponownie. Po trzech godzinach od wejścia do konsulatu udało nam się złożyć wnioski o wizy turystyczne do Iranu.

Dariusz Skrzypiec

Spotkaliśmy go w konsulacie w Erzurum. Dzielił z nami trudny los petenta, z tą jednak różnicą, że on odbierał wizy, a my składaliśmy wnioski. Zresztą traktowany był tak samo; co pół godziny wzywano go do okienka. Czekając dużo z nim rozmawialiśmy; mówił biegle po angielsku, po polsku ani słowa. Jest Niemcem z bogatą przeszłością i jeszcze bogatszą (jestem tego pewny), choć nieznaną przyszłością. Urodził się w Chorzowie, z Polski wyjechał ponad 20 lat temu. Prawie rok mieszkał w Stanach, a aktualnie jest w podróży swojego życia. Ze swoją dziewczyną Kitty sprzedali cały swój dobytek i wyjechali z Niemiec ponad pięć miesięcy temu. Na motorach oczywiście. 

Zwiedzili Węgry, Rumunię, Bułgarię, a od prawie 3 miesięcy podróżują po Turcji. A dalej? Miesiąc w Iranie, Indie, Nepal, kraje Dalekiego Wschodu. Docelowo, za dwa trzy, lata chcą dojechać do Australii. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu co oni. Dali nam namiary na ciekawe miejsca w Turcji Wschodniej, pożyczyliśmy od nich przewodniki do skserowania - Lonley Planet po Turcji i Iranie. Przy okazji Darek dał nam do skserowania swój dowód osobisty. Na prośbę matki, musiał kopię wysłać do Niemiec. Rafał wziął go do ręki i na głos przeczytał: 'Dariusz Mirosław Skrzypiec'. Oni się tylko uśmiechnęli, że tak poprawnie przeczytał nazwisko. 

*** 
Niespodziewanie spotkaliśmy ich jeszcze raz dwa tygodnie później w mieście Bam w południowym Iranie. Od dwóch dni mieli być już Pakistanie. W drodze z Bam do Zahedanu Darek zatrzymał motor na skraju drogi i przeszedł na drugą stronę, żeby zrobić fotkę. Na jego oczach ciężarówka z prędkością 100 km/h staranowała jego BMW. Kierowca chciał mu tylko pomachać, a motoru nie zauważył. Co prawda ubezpieczenie zwróci im pieniądze, ale i tak realizacja dalszych planów wisi na włosku. Kitty chce wracać do Niemiec. Niestety nie wiem, czy kontynuowali podróż, i gdzie są dzisiaj.

Czekanie, czyli Real Turkey

Erzurum - nie widzę w nim nic ciekawego. Zapach Azji miesza się tutaj z nowoczesnością Europy w niezbyt ciekawy sposób. Wśród straganów, sklepów z przyprawami stoją banki z marmurowymi schodami, supermarkety i stacje benzynowe BP. Wszystko jakoś tak bez głowy i nie pasujące do siebie nawzajem. Mało kto mówi po angielsku, dzieciaki chcą pieniądze za każdą ’dobrą radę’, jedynie starsi mieszkańcy starają się pomóc. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy informację turystyczną. Słabą angielszczyzną poinformowano nas jak można się stąd na tydzień wyrwać. 

Uff. Już wątpiłem. Na duchu podtrzymywał mnie tylko cytat z LP mówiący, że podróżujący po wschodniej Anatolii najprawdopodobniej zobaczą to, o czym turyści z wybrzeża nie mają pojęcie, że to właśnie tutaj jest real Turkey. 

Za radą pana ’informatora’ od razu na drugi dzień rano pojechaliśmy w góry do miasteczka Yousefeli. Przywitała nas tabliczka: Yousefeli, nufus: 6400 (Yousefeli, 6400 mieszkańców). Zaczęło mi się podobać - ludzie bardzo przyjaźni, a sama wioska bardzo malowniczo położona wśród skalistych gór, nad brzegiem rwącej rzeki (rafting!!). W LP porównywana jest do tradycyjnych wiosek alpejskich. 

Hotel w centrum znaleźliśmy bez problemu (4$ za pokój dwuosobowy). A pokoik malutki, spartańsko wyposażony, ale sprawiający bardzo miłe wrażenie. Dwa łóżka, stolik z telewizorem, śnieżno białe ściany, tandetny obrazek nad łóżkiem i nic więcej. Okno wychodziło na podwórze. Telewizor od razu daliśmy pod stół, żeby było gdzie kolację przygotować, zresztą i tak nie było anteny. 

Po południu poszliśmy na zwiad. Zagadnął nas czystą angielszczyzną gość wyglądający jak turysta. Bardzo dobrze orientował się w okolicy. Okazało się, że to przewodnik górski, dumnie pokazał nam swoje nazwisko w Lonely Planet w rozdziale opisującym Yousefeli (LP Middle East str. 704: Mr Özken Sahin). Następnego ranka staliśmy na drodze wylotowej z Yousefeli w kierunku Tekkale. Stamtąd można dojść do Dörtkilise, czterech armeńskich kościołów położonych wysoko w górach. Złapaliśmy stopa. Droga do Tekkale okazała się zwykłym gliniastym, dziurawym traktem na zboczu góry szerokości jednego samochodu.

Zemsta Sułtana

Wiedziałem, że nadejdzie, nie spodziewałem się, że tak prędko. Zaczęło się po przyjściu z Dörtkilise. Aby uczcić wyjście w góry kupiliśmy sobie z Rafałem po Efesie. Pół godziny później prawie całe piwo, które wypiłem miałem z powrotem w woreczku. Niebawem okazało się, że to nie wszystko. Na dodatek jeszcze biegunka. Nafaszerowałem się tabletkami i poszedłem spać. Łatwo powiedzieć, "spać". Mimo moskitiery komary cięły jak cholera, ja lawirowałem między jawą, a snem. Nad ranem pies właściciela wył razem z muezinem. Ciężko opisać mój stan, w każdym razie wspomnienia z tej nocy mam barwne. Rano zupka chińska i kubek gastrolitu. Zwróciłem wszystko w ciągu pół godziny, co bardzo zniechęciło mnie do dalszego przyjmowania jakichkolwiek pokarmów i płynów. 

Zjechaliśmy do Yousefeli. Oj, nie było dobrze. W sklepie, gdy kupowałem owoce, sprzedawca mnie zmierzył wzrokiem i zapytał: Are you sick?. Najgorsze, że miał rację. Na obiad brzoskwinka, trzy herbatniki, na kolacje jakieś mięsko w knajpce. Poza tym tylko leżenie w tym samym pokoiku, co dwa dni wcześniej, teraz już nie tak miło jak poprzednio; gorączka, zimny pot na czole, duszno. Po południu burza i wichura zerwały trakcję elektryczną, przez całą noc brzęczały silniki generatorów prądotwórczych. Brrrrr. 

Następnego dnia postanawiamy jechać dalej do Trabzonu nad Morzem Czarnym. Przede mną poważne wyzwanie. Dziewięć godzin w ciasnym autobusie. Wytrzymałem!!. W Trabzonie szybko do motelu i do kibla. Pomyślałem, że dalej tak być nie może! Zrobiłem sobie litr herbaty, wmusiłem w siebie pół obwarzanka, wypiłem kubek cementowej smecty i poszliśmy na miasto. Tam pół litra soku wiśniowego, gotowana kukurydza. I to właśnie był przełomowy punkt mojej choroby. Rano obudziłem się zdrowy. Jak ręką odjął. Zjadłem normalne śniadanie (no, profilaktycznie cementowa smecta). W każdym razie kryzys został zażegnany.

Ravil oraz ’Light of the Religion’

Do Macki pojechaliśmy z worami. Jakże się myliliśmy, myśląc, że znajdziemy tam tani nocleg (od 20$ wzwyż). Nie zostało nam nic innego, jak tylko jechać z plecakami do Sumeli i wrócić do Trabzonu. 

Zatrzymali się, kiedy nawet nie machaliśmy. Wysiadł ze srebrnej hondy i spytał, czy nie chcemy do Sumeli. Klima w samochodzie działała bez zarzutu. Po krótkiej rozmowie wiedzieliśmy już, że kierowca, Turek jest właścicielem firmy produkującej okna, a jego idealnie obcięty na jeżyka gość, to przedsiębiorca budowlany z Kazachstanu, klient tego pierwszego. 

Najpierw o Ravilu - tak miał na imię Kazach. Emerytowany porucznik radzieckiej armii. Jak sam mówił, stacjonował w Moskwie, Krasnojarsku i Nowosybirsku. Defiladowym krokiem maszerował przed samym Breżniewem i Gorbaczowem. Teraz z żoną, z pochodzenia Polką, mieszka w Kazachstanie, gdzie ma sześć biznesów (jego słowa). 

Turek bardzo dobrze mówił po angielsku. Podczas obiadu, na który nas zaproszono, zaczął wywodzić swoje radykalne poglądy na tematy Islamu. Mówił bez przerwy, ale za to ciekawie i przejrzyście. Skończyło się na tym, że gdyby nie fanatyzm i sprawa kobiet, to Islam jest rajem na ziemi. No, ale po obiedzie czekały nas kolejne atrakcje. W Trabzonie zabrał nas do letniej willi Atatürka, a później na herbatę z najprawdziwszego samowara (ogrzewanego węglem oczywiście). A Turek przez cały czas gadał jak najęty. Na Islamie nie zostawił już suchej nitki. W pewnym momencie przetłumaczył na angielski swoje imię. Znaczy ono tyle co ’Light of the religion’.

Wizy II, droga do Iranu

Dokładnie siedem dni od złożenia wniosków wizowych ubraliśmy długie spodnie (drugi raz nie popełnia się tego samego błędu) i poszliśmy do konsulatu po odbiór wiz. Po niespełna dwóch godzinach, biedniejsi o 90$, ale szczęśliwi patrzyliśmy na barwne obrazki w naszych paszportach. Człowiek nawet sobie nie zdaje sprawy jak taka mała kolorowa naklejka może go ucieszyć. Cały tydzień strachu i niepewności został wynagrodzony. Tego samego dnia po południu siedzieliśmy już w autobusie jadącym do Dogubeyazit-u. Stamtąd pamiętam niewiele, tylko Anglika, parę Finów i bardzo miły hotel w mieście u podnóża góry Ararat. Angol - Ken - wracał z kontraktu w Arabii Saudyjskiej. Dla nas był głównie wyrocznią naszej znajomości języka angielskiego. Finowie - ci to się dopiero mają fajnie. Jechali lądem z Helsinek do Kathmandu. W sumie 3 miesiące w trasie. Na dodatek, ona Katja, typowa skandynawska blondynka, cały czas się uśmiechała. A hotel opuściliśmy czym prędzej następnego ranka po to, aby jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie granicy. 

Kontrola graniczna przereklamowana. Po niespełna dwóch godzinach staliśmy jak dwie sieroty na placu przed terminalem granicznym, już po stronie Irańskiej oczywiście. Sami w ogromnym kraju, gdzie podobno wszystko jest inne, niż to, co widzieliśmy dotychczas. Od razu zapłaciliśmy frycowe: taksówka do najbliższego miasta kosztowała nas dwa razy więcej niż Finów... No, co prawda nasz kierowca jechał na rondzie pod prąd, ale nie wiem, czy było warto. 

Iran Iran fot. Paweł Manczyk
Po południu byliśmy już w Tabrizie. Pierwsze wrażenie po przyjeździe do Iranu? Tu nie ma meczetów. W Turcji co dwieście metrów minarety strzelające w niebo, a tutaj nie. Po drodze widzieliśmy ze dwa meczety. Wszystko jest zbyt normalne jak na Iran, ten fanatyczny Iran jaki tkwi w świadomości przeciętnego Polaka. W Syrii było inaczej, tam była ’Azja’, a tutaj... 

Kobiety - owszem, wszystkie na czarno. W sumie na taki widok byłem przygotowany. Miasto - olbrzymie, głośne, duszne i zanieczyszczone. Samochody - wszystkie białe i nazywają się Paykan. Jak się później okazało nowsze modele mają nawet pasy bezpieczeństwa na przednich siedzeniach.

Rasool

Miejscowi są bardzo życzliwi. Przekonaliśmy się o tym już pierwszego dnia. Idąc przez miasto zagadnął nas czystą angielszczyzną Irańczyk. Ot tak oznajmił, że chciałby sobie poćwiczyć angielski rozmawiając z nami. Wtedy jeszcze nie byliśmy zmęczeni zagadującymi nas ludźmi, gdyż co prawda rozmowa z nimi może okazać się bardzo interesujące, trzeba jednak przebrnąć przez sztandarowy zestaw pytań: skąd jesteśmy, co robimy, gdzie studiujemy, a na którym roku, a gdzie jedziemy, jak się podoba Iran itd. Niestety każdy zadaje takie same pytania. Na szczęście Rasool był pierwszy, w dodatku wiele nam pomógł. Drugi dzień w obcym kraju jeszcze czuliśmy się trochę zagubieni, a nasz nowy znajomy pokazał nam miasto, zaprowadził na bazaar, pomógł wymienić pieniądze, kupić mapę Iranu (z anglojęzycznymi mapami są naprawdę wielkie problemy) i co najważniejsze napisał (fonetycznie po angielsku) podstawowe liczebniki oraz zwroty irańskie (typu, dzień dobry, do widzenia, ile to kosztuje, och, to za drogo i takie tam). 

Rasool w rozmowie powoli się rozkręcał, cały czas do czegoś zmierzał. Po dwóch godzinach gadania o niczym w końcu zapytał kobiety w Polsce. Jak wygląda nawiązywanie znajomości, czy można z nimi rozmawiać i tym podobne. Zaczął żalić się na swój los młodego Irańczyka, któremu nie wolno nawet na osobności porozmawiać z dziewczyną, szkoły podstawowe i średnie nie są koedukacyjne, ba, nawet autobusy miejskie są podzielone i mężczyźni siedzą z przodu, a kobiety z tyłu. Wiele dowiedzieliśmy się o sposobie zawierania małżeństw w Iranie. Zgodnie z tradycją, aranżowaniem małżeństwa zajmują się matki samych zainteresowanych i od nich wszystko zależy, a do czasu ślubu narzeczony widzi tylko twarz swojej wybranki. 

Rasool zagłębiał się w co raz to większe szczegóły, a pytania dla nas wydawały się coraz śmieszniejsze. Człowiek nawet sobie nie wyobraża w jakich zabobonach mogą żyć wykształceni jakby nie było ludzie. Jak się później okazało, większość naszych rozmówców w końcu schodziła na ten sam temat.

Masuleh

Iran Iran fot. Paweł Manczyk
Z Tabrizu wyjechaliśmy autobusem nocnym w stronę Rashtu. Ciekawostką był film w autobusowym wideo. Film irański, melodramat, a muzyka Chopina. Miło spotkać odrobinę ojczyzny w obcym kraju. O dziewiątej rano byliśmy w Masuleh. Był piątek. Oprócz nas tego dnia przyjechało tutaj jeszcze milion piątkowych (tzn. niedzielnych) turystów. Dużo młodzieży. Dziwne, dziewczyny, kuszą, prowokują swoim ubiorem (jak na irańskie warunki oczywiście). Ubrane w dżinsy, T-shirty, bez swoich czarnych habitów, tylko z chustką na głowie, spod której wystają długie czarne włosy. Do tego jeszcze lekki makijaż i z istot cieni robią się atrakcyjne kobiety. Same Masuleh rzekłbym takie sobie, spodziewałem się czegoś więcej. Na szczęście znalazło się dla nas miejsce w restauracyjce na świeżym powietrzu z widokiem na malowniczą dolinkę, gdzie za cenę dwóch Zam Zamów przeleżeliśmy pół dnia upajając się lenistwem, od czasu do czasu czytając książkę.

Teheran

Tym razem zemsta Sułtana dopadła Rafała. Teheran zwiedziłem praktycznie sam. Miasto ogromne, głośne, mimo sześciopasmowych ulic zawsze zatłoczone i cały czas słychać dźwięki klaksonów. Nad głównym placem (Khomeini Square) góruje budynek urzędu telekomunikacyjnego z wielkimi antenami na dachu. Obok stacja metra - tak niepozorna, że przechodząc koło niej wiele razy w ogóle jej nie zauważałem. Układ sklepów jest podobny jak straganów na bazarze. Ich skupiska mają bardzo branżowy charakter. Jeżeli akurat jesteśmy na ulicy z księgarniami, to na próżno szukać tutaj ciuchów. Z drugiej strony, gdyby tu był jakiś sklep z odzieżą, to i tak nie miałby większego powodzenia, bo który Irańczyk szuka ciuchów na ulicy z księgarniami. Zjawisko to popada w taka skrajność, że znalazłem nawet skwer, z dwudziestoma sklepami z kartkami urodzinowymi. 

Ale wracając do spaceru. Kiedy Rafał leżał blady w pokoju hotelowym (hotel Khazar Sea znajduje się na ulicy z częściami samochodowymi) ja wybrałem się na poszukiwanie kafejki internetowej. Wyszedłem z hotelu, minąłem księgarnie, wyżej wspomniane sklepy z kartkami urodzinowymi, 2 kilometry telewizorów, pralki, lodówki, piece centralnego ogrzewania i doszedłem do ciuchów. Tutaj zacząłem się pytać o internet (miałem mniej więcej namiary, że to gdzieś w pobliżu). Niestety nikt nie wiedział. W końcu trafiłem na ogromną halę z setkami sklepików komputerowych. Po pół godzinie znalazłem, ale nie typową kafejkę internetową, tylko po prostu ktoś pozwolił mi skorzystać z komputera w biurze. Kiedy tak pisałem sobie mejle, podszedł do mnie jeden z pracowników tegoż biura i zapytał, czy nie chcę skosztować ’iranian food’. Czemu nie. Po chwili jadłem sobie kurczaka z ryżem siedząc przed monitorem i klepiąc na klawiaturze. Oczywiście zapłaciłem tylko za internet, jedzenie było gratis.

Bonjour

Do Esfahanu przyjechaliśmy pociągiem wcześnie rano. Zainstalowaliśmy się w hotelu i poszliśmy zwiedzać. Wszystko piękne, wzorki na murach zapierają dech w piersiach. Ale 25 tysięcy riali za wstęp do każdego meczetu, do każdego muzeum, to o wiele za dużo jak na ’tani’ Iran. Weszliśmy do dwóch i mieliśmy dość (wydawania pieniędzy oczywiście). Dużo lepiej wydaje się je na pamiątki. Chusty, perskie ręcznie zdobione pudełka, malowane kości wielbłąda są dosyć tanie, a będą cieszyć jeszcze przez długi czas. Po zapadnięciu zmroku poszliśmy zobaczyć sławne esfahańskie mosty. Co prawda rzeka wyschła, ale mosty ładnie wyglądają oświetlone. Przypadkiem trafiliśmy fajny placyk, gdzie dzieciarnia między 3 a 15 rokiem życia jeździ na rolkach. Dzieciaki niczym nie skrępowane pomykały aż hej. Dobre miejsce, aby przysiąść na pół godziny i poobserwować.
O wpół do jedenastej wieczorem dotarliśmy do głównego placu w Esfahanie. Byliśmy bardzo zdziwieni jak zobaczyliśmy całe rodziny siedzące na dywanach rozłożonych na trawie. Ludzie rozmawiają, jedzą kolację, chłopaki grają w piłkę. 

Iran Iran fot. Paweł Manczyk
Tego dnia z Rafałem od już rana przyglądaliśmy się twarzom tutejszych dziewcząt. Teraz mieliśmy je wszystkie jak na dłoni. Usiedliśmy na murku i podziwialiśmy. I stało się coś ważnego. Jedna z dziewczyn ukradkiem powiedziała ’Bonjour’. Rafał od razu podchwycił ’Parlez vous francais?’ Podeszły. Zaczęliśmy rozmawiać. Niestety ich francuski był o wiele lepszy od naszego, co nie przeszkodziło w tym, aby zaprosiły nas na obiad. Posadzono nas na wielkim dywanie, na którym oprócz nas siedziało jeszcze jakieś 15 osób, większość to dziewczyny. Niestety siedząc, od dziewcząt zawsze oddzielał nas jakiś mężczyzna (brat, szwagier itp.), to norma w krajach muzułmańskich, nigdy nie posadzą cię bezpośrednio koło kobiety. 

Przedstawiono nam całą rodzinę (najładniejsza było chyba Leila, no i jakie imię) i poczęstowano obficie, kurczakiem, ryżem i innymi specjałami rodzimej kuchni. Na koniec wypiliśmy herbatę i dostąpiliśmy zaszczytu wypalenia nargilli z ojcem rodziny. Na drugi dzień mile zaskoczyły nas nasze koleżanki, przyszły do hotelu i wręczyły nam zabawne kartki, oraz pozwoliły sobie zrobić zdjęcie (rzadkość w Iranie). Tak właśnie skończyła się przygoda, która zaczęła się od niewinnego ’Bonjour’ .

Dzień później napotkany Australijczyk, mieszkający w Iranie od trzech lat powiedział, ze ojciec dziewcząt musiał być bardzo liberalny, skoro pozwolił swoim córkom rozmawiać z obcymi chłopakami, cudzoziemcami w dodatku innowiercami.

YAZDa

Przyjechaliśmy tutaj z dwóch powodów. Aby zobaczyć stare miasto, istny labirynt ulepiony z gliny, oraz aby odwiedzić miejsca kultu Zoroastrian, religii, która panowała w Pesjji jeszcze przed Islamem. Z autobusu wysiedliśmy w środku nocy. Taksówkarz pomógł nam znaleźć jakiś hotel. Nie było łatwo, dopiero w trzecim nas przyjęli. 

Następnego dnia rano w Jame Mosque zagadnął nas facet, około 30 lat. Mówił, że jest studentem. Razem z kumplem (w ręku trzymał podręcznik Longmana, ale ni w ząb po angielsku) bardzo chętnie pokazali nam zabytki. Napotkani Polacy zasugerowali nam, że to może być cieć z policji, który pilnuje, żebyśmy nie szwendali się tam gdzie nie trzeba. Gliniarz, nie gliniarz, wiele nam pomógł, załatwił nam wejście do tradycyjnego domu miejskiego, opowiedział trochę o historii. Zasugerował nam również, abyśmy wynajęli sobie rowery, co też uczyniliśmy jeszcze tego samego dnia wieczorem. Wypożyczalnia znajdowała się na największym rondzie w mieście, a rowery, to chińskie potężne maszyny, ze stopką jak w motocyklu, chromowaną lampą, o wielkim srebrnym dzwonkiem, który zarazem był jedynym urządzeniem w tym rowerze, które działało poprawnie. Wyglądaliśmy tak komicznie, że nawet miejscowi się z nas śmiali. Następnego dnia na rowerach zjeździliśmy całe miasto.

Wszystkie nieszczęścia świata

Do Kermanu przyjechaliśmy po południu. Jeszcze nie opuściły nas wrażenia spowodowane rowerami w Yazdzie, a tutaj, od razu w recepcji hotelu zagadnął nas facet z ofertą wypożyczenia nam rowerów. Pomyśleliśmy, że coś tu nie gra. Albo chce na nas zarobić, albo z policji. Ale końcu daliśmy się namówić. Następnego dnia jak wyszliśmy z hotelu o 8 rano, gość już był z trzema (!) rowerami. Zasugerował nam, że pojedzie z nami i pokaże nam miasto (chyba jednak z policji). Z drugiej strony taki przewodnik był nam na rękę. Pomimo tego, iż był piątek i wszystko pozamykane, on cały czas sypał pomysłami jak z rękawa, gdzie by nas tu jeszcze zabrać. Zobaczyliśmy wiele miejsc do których na pewno sami byśmy nie trafili. 

Po południu, kiedy to przejechaliśmy całe miasto już dokładnie, zatrzymaliśmy się w biurze telefonicznym. Kiedy tak czekaliśmy, aż Rafał zadzwoni, za oknem wzburzenie, szum. Nadchodziła demonstracja polityczna. Kilkaset osób wymachiwało transparentami, portretami Khomeiniego i głośno krzyczało. Najpierw mężczyźni, potem kobiety. Dla mnie to była niepowtarzalna szansa zrobienia kilku zdjęć. Zapytałem naszego przewodnika, czy wolno fotografować. On się strasznie wystraszył, powiedział, że jak mnie policja zauważy, to zabiorą mi aparat, filmy, pobiją i Bóg wie co jeszcze. W końcu uległ, ale, żebym poszedł dalej, żeby nikt nie widział, że jesteśmy z nim (przewodnikiem). Ja spokojnie pstryknąłem kilka fotek, (wszyscy mnie widzieli) i wróciłem do biura. Dziadek stwierdził, że i tak mnie śledzono oraz że mam się nie zdziwić, jak za parę dni całkiem przypadkiem zaginie mi aparat lub bagaż. 

Przewodnik dalej ciągnął temat. Zaczął opowiadać, że już go kilkakrotnie przesłuchiwano i bito, że w Iranie znacznie się pogorszyło po zwyciężeniu rewolucji islamskiej. Jego kłopoty nie maiły końca. Kiedyś był kierowcą, siedział ponad miesiąc, bo Afgańczycy w jego autobusie przewozili narkotyki. Długo by pisać o jego nieszczęściach i o jego strachu, wspomnę tylko, że kiedy jechaliśmy oddać mu rowery, kazał nam je zostawić daleko od jego domu, żeby nikt go z nami nie widział. Reasumując, dziwny to był człowiek, wszak za rowery, oraz towarzystwo nie wziął ani riala. Ile prawdy było w jego opowieściach, tego nie wiem. Ale prawdą jest, że od tego dnia baczniej przyglądałem się ludziom, którzy nas ’przypadkiem’ siadali obok nas na ławce lub spotykali na ulicy i oferowali pomoc.

BAM

Iran Iran fot. Paweł Manczyk
Zamek owszem, niczego sobie. Najlepszy stosunek jakości do ceny w całym Iranie. Jednak najciekawsze w Bamie działo się w hostelu, najludniejszym i najbardziej turystycznym jaki spotkaliśmy. Dormitory zajmował głównie blok Europy wschodniej: Polacy, Czesi i Węgrzy plus dwie kapitalistki z Francji. Okazało się, że generalnie Wschód Europy wyjeżdża z domu na miesiąc półtorej obierając sobie za cel jeden, dwa kraje (typu Iran-Armenia, Iran-Pakistan, Iran-Turcja). A kapitaliści z Zachodu jadą na co najmniej pół roku. Właśnie nasze sąsiadki, Francuzki, kobiety nieco od nas starsze, planują być w drodze okrąglutki rok, z tego ponad pół roku w Indiach. Mają trochę inną filozofię podróżowania od naszej. 

My ponaglani czasem i ubywającymi pieniędzmi pędzimy przez kraj, chcąc zobaczyć jak najwięcej, a jako, że kraj ciekawy, to cały czas w drodze. One powolutku, 3 dni tutaj, tydzień tam. Mówią, że są zmęczone tanim podróżowaniem, szukaniem najtańszego hotelu, ciągłym targowaniem się. To pochłania ich energię potrzebną do realizowania dokładnie określonego nadrzędnego celu podróży. Niemalże nas wyśmiały, że chcemy jechać do Bandar Abbas, tylko po to, żeby poczuć na twarzy 50 stopni Celsiusza. No cóż, my turystyczni szybkobiegacze też może za parę lat dojdziemy do takich wniosków, albo będzie nas na takie wnioski stać.

Bandar Abbas

Czym bardziej odradzano nam to miasto, tym bardziej chcieliśmy tam pojechać. Teraz już wiemy, że nie warto było i też wszystkim odradzamy. Wysiedliśmy z autobusu o czwartej nad ranem i od razu oblaliśmy się potem. Przeczekaliśmy do wschodu słońca. Miasto zwiedziliśmy w godzinę. Pomimo tego, że słońce było za chmurami z nas cały czas płynął pot. Wpadłem na pomysł, żeby iść do kina. Kosztuje grosze, a przynajmniej wyśpimy się dwie godzinki w klimatyzowanej i ciemnej sali. 

Kiedy wyszliśmy z kina słońce już nie było schowane za chmurami, było parno, duszno i nie było czym oddychać. Przebiegliśmy miasto w pogoni za klimą. Od restauracji, do budki z napojami, od sklepu, do restauracji. O 16 po południu na dworzec autobusowy (klimatyzowany) by czym prędzej się stąd wyrwać. Zresztą, to trzeba po prostu przeżyć.

Najbardziej pokręcony dzień w Iranie


To był dla nas ważny dzień. Wieczorem mieliśmy lecieć do Mashadu. Nigdy przedtem nie leciałem samolotem.
Do Shiraz przyjechaliśmy dzień wcześniej, w hotelu zakwaterowano nas w trójce z Japończykiem. Miał nikona i pięćdziesiąt rolek filmu i studiował dziennikarstwo. Trochę z nim rozmawiałem o fotografowaniu. Wieczorem Japończyk zalał nasz pokój wodą spod prysznica. Ale wracając do wątku. Z hotelu wyszliśmy wcześnie rano, aby do Persepolis dotrzeć przed największym upałem i przed falą turystów. W busie zorientowaliśmy się, że mamy za mało pieniędzy i musimy wymienić trochę gdzieś w Marvdasht-cie. 

Wysiedliśmy i od razu do banku. Najpierw zwodzono nas, że musimy jechać z powrotem do Shiraz, ale w końcu znalazł się gość, który zgodził się wymienić nam te 20 dolarów po czarnorynkowym, bandycko niekorzystnym kursie. Najpierw wypłacili nam riale w banknotach po 2 tysiące. ’Khomeini mister’ - zaczęliśmy się kłócić, że chcemy w banknotach po 10 tysięcy. A jemu się coś pomieszało i zamiast 150 tysięcy riali wypłacił nam półtorej miliona (równowartość 200 dolarów). Przeliczyliśmy, było 149 banknotów po 10 tyś riali. Machnął się po prostu o jedno zero. Wzięliśmy pieniądze i uśmiechnięci wyszliśmy z banku. Po pięćdziesięciu metrach zaczęły nas nachodzić wątpliwości, a po siedemdziesięciu zawróciliśmy. Okazało się, że i tak za daleko byśmy nie zaszli, pracownicy banku już za nami biegli. Oddaliśmy wszystko (całe 149 banknotów), wtedy oni, że ma być ich 150, a jest 149. I tak o to zostaliśmy posądzeni o kradzież. Po 15 minutach kłótni wywalczyliśmy swoje. Już nie chcieli od nas już tych brakujących dziesięciu tysięcy. Jednak bycie uczciwym nie zawsze się opłaca. 

Ale to dopiero początek wrażeń tego dnia. Wróciliśmy do Shiraz, Wziąłem aparat i poszedłem na bazar robić zdjęcia. Wróciliśmy wieczorem po plecaki (przecież za 3 godziny mój pierwszy w życiu lot). W drzwiach hotelu przywitał nas nasz kochany Japończyk. Ktoś mu podprowadził nikona. Padło oczywiście na nas, przecież go dzień prędzej oglądałem z zaciekawieniem. W obecności pracownika hotelu Japończyk przeszukał nasze plecaki. Potem wzięto nas na przesłuchanie do recepcji. Obsługa była bardzo niemiła. Najbardziej oberwało się samemu Japońcowi za to, że nie wiedział, kto ukradł jego aparat (naprawdę takie pytania mu zadawali) i za to, że zmienił hotel po całym incydencie. I tak w drętwej atmosferze czekaliśmy na przyjazd policji (za dwie godziny samolot). W końcu Japończyk odpuścił, chciał tylko zaświadczenia dla ubezpieczalni, a my za dwie minuty byliśmy wolni i łapaliśmy taksówkę na lotnisko.

Jasna strona Islamu

Wszystkim wybierającym się do Iranu rękami i nogami polecam wizytę w Mashadzie. To drugie po Mecce święte miejsce Szyitów, znajduje się tam grób Imama Rezy. Wokół grobu jest gigantyczny kompleks meczetów (16 meczetów, 8 dziedzińców) Wszędzie złoto, przepych i ogromne ręcznie tkane dywany. I mnóstwo, mnóstwo pielgrzymów. Na każdym kroku dzieje się coś ciekawego. Gdzie się człowiek nie obróci widzi coś nowego, zaskakującego, kobiety płaczą, mężczyźni płaczą, czytają na głos Koran, bija się pięściami po piersiach. Mnóstwo ludzi głośno śpiewa, organizują się w pochody, wymachują transparentami, krzyczą. Do tego kompleksu warto wybrać się na cały dzień, tam dzieje się tyle ciekawych rzeczy, że nie ma możliwości, aby się nudzić. 

Jeszcze jedna ważna sprawa. Niestety należy zapomnieć o robieniu zdjęć. Skrupulatna kontrola osobista niweczy wszystkie marzenia o dobrych zdjęciach jasnej strony Islamu.

słowa kluczowe: termin: 03.08.2001 - 03.09.2001
trasa: Stambuł - Erzurum - Yousefeli - Trabzon - Tabriz - Esfahan - Yazd - Kerman - Bam - Bandar Abbas - Mashad

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 12881 od 24.07.2005

Komentarze

Liczba komentarzy: 4
Plqlvo

anastrozole 1mg tablet buy arimidex 1mg online cheap cheap anastrozole

Gxlmkr

tadalafil 10mg pill cialis 40mg for sale fda approved over the counter ed pills

rishu

Our Escorts in Vasant Kunj realize how to rouse you in her impeccable style. The booking method is straightforward which is finished in a couple of steps. Select your attractive girl, and cozy us the equivalent, and we will affirm you through a message.

Ehjjjh

allegra side effects allergy pills without antihistamine prescription allergy medicine list

Dodaj swój komentarz - bo każdy ma przecież coś do powiedzenia...

Nie jesteś zalogowany. Aby uprościć dodawanie komentarzy oraz aby zdobywać punkty - zaloguj się

Imię i nazwisko *
E-mail *
Treść komentarza *



Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone