lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Erywań  
Klasztor TatevTatev, Armeniafoto: Morten Knutsenźródło: Stock.XCHNG
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

China axes Covid-era tariffs on Australian wine

Two more abusers at J-pop predator's company

The China smartphone giant taking on Tesla

Australia debates seizure of Insta-famous magpie

India opposition leader Kejriwal to remain in jail

Thailand moves to legalise same-sex marriage

Aussie Rules football denies it has a cocaine problem

Japan nappy maker shifts from babies to adults

Mongolia ex-PM bought NYC flats with corrupt funds - US

North Korea censors Alan Titchmarsh's trousers

Gaza starvation could amount to war crime, UN human rights chief tells BBC

Hostages’ relatives arrested as Gaza talks break down

Israel, Hezbollah trade strikes over Lebanon border

Israel says UN resolution damaged Gaza truce talks

Gaza aid drop in sea leads to drownings

UN rights expert accuses Israel of acts of genocide

Israel cancels US talks after UN Gaza ceasefire vote

Bowen: Biden has decided strong words are not enough

At Gate 96 - the new crossing into Gaza where aid struggles to get in

South Gaza hospital closed after evacuation - paramedics

Miasta Azji

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Armenia
     kursy walut
     AMD
     PLN
     USD
     EUR
  •  Armenia
     wiza i ambasada
    Armenia
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizanie
    Od 10 stycznia 2013 bez wiz

Armenia, Górny Karabach, Iran, Turcja - 2003

wtorek, 16 lis 2004

Pomysł i przygotowania
pomysł całej wyprawy zrodził się w związku ze stażem jaki miałem odbyć w Armenii. Miałem tam przebywać cały lipiec, w Erewaniu. A skoro miałem być w regionie, postanowiłem wykorzystać okazję na maxa. Problemów było kilka. Podstawowy polegał na tym, że miałem jechać sam – potem ten fakt okazał się zdecydowanie elementem pozytywnym. Przygotowania zacząłem od lektury przewodników, książek historycznych no i oczywiście internetu. Trwało to w sumie kilka miesięcy. Zdecydowanie polecam, zwłaszcza osobom podróżującym solo, rzetelne poznanie historii, tradycji i kulutry krajów, do których się jedzie. Daje to ogromny plus w kontaktach z tubylcami, wzbudzając szacunek. W czasie przygotwań nawiązałem internetowy kontakt z kilkoma osobami, które potem okazały się bardzo przydatne w czasie podróży. Ponieważ jechałem sam – uznałem konieczność nawiązania takich znajomości za niezbędną. 

Podróżowanie samemu, chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się uciążliwe (no i co tu dużo gadać, często takie bywa) daje całą masę możliwości, których nie ma się w grupie. Chodzi przede wszystkim o kontakt z tzw. tubylcami. Pojedynczy trampingowiec zawsze może liczyć na pomoc, przychylność i ciekawość miejscowych (w praktyce przekłada się to zwykle na darmowe wyrko i wyżerkę). Między innymi dlatego w Iranie okazało się, że wcześniej nawiązane internetowo kontakty są zupełnie niepotrzebne – równie dobre i użyteczne znajomości zawierałem "na gorąco". 

Z uwagi na konieczność dostania się na Kaukaz w trybie dosyć szybkim odpadła mi możliwość jazdy do Armenii przez Europę (tę trasę zrobiłem wracając z Iranu). Musiałem się rozejrzeć za czymś szybszym, a jednocześnie nie za drogim. Padło na wariant przez Moskwę. 

Moskwa 
Dojazd do Moskwy możliwy jest na kilka sposobów. Oczywiście ostatnim (najdroższym) rozwiązaniem jest przejazd bezpośredni (pociągiem Polonez). 

Przed wprowadzeniem wiz, najbardziej opłacalna była wycieczka na kilka tygodni przed wyjazdem do Brześcia lub Kaliningradu - tam można kupić bilety kolejowe wg. cenników białoruskiego i rosyjskiego (ceny DUŻO niższe). Tak też zrobiłem - spacerując po biurach podróży na kilka tygodni przed wyjazdem spotkałem niejakiego Tomka, który właśnie wyjeżdżał do Moskwy. Ów Tomek kupił mi za Bugiem bilet wg. tamtejszej taryfy. 

Z uwagi na nietypowy i trochę cenny dla mnie bagaż (np. wiozłem ze sobą np. garnitur), zdecydowałem się na przejazd sypialnym. Bilet kosztował 30 USD. 

Tak więc 24 czerwca ruszyłem o 6.10 z Warszawy pociągiem pośpiesznym do Terespola. W Terespolu zakup przejściówki na przejazd do Brześcia (1 EURO), przesiadka w wagon graniczny i jazda. Celnicy po obu stronach granicy nieco zdziwieni celem mojej podróży. Imperium Łukaszenki robi całkiem miłe wrażenie, dworzec w Brześciu pierwsza klasa. 

Pociąg do Moskwy podstawiono dużo wcześniej. Dopłata za pościel 29 rubli. Skład wyrusza punktualnie o 16.25. Również punktualnie o 6.54 rano następnego dnia dojeżdżamy do Moskwy (dworzec białoruski). Podróż mija bez większych przygód. 

Prosto z pociągu kieruję się do polskiego kościoła przy ulicy Małej Gruzińskiej 27. Parę dni wcześniej dogadałem się z siostrami, że przechowam tutaj bagaż - samolot de Erewania mam dopiero o 23.30. Po kilku próbach udaje mi się dodzwonić do Polski - potrzebna jest w tym celu specjalna karta (100 rubli) i specjalna budka (jest taka na dw. białoruskim obok peronów). 

Ruszam do metra (tuż obok dworca). Na stacji "Teatralnaja" mam się spotkać z Iriną, koleżanką z internetu. Spotkanie ma się odbyć w hallu głównym ... tylko, który to hall główny ... w ruskim metrze każdy hall wygląda jak główny ... No nic czekam. Irina zjawia się punktualnie. Razem zwiedzamy miasto, o ile 1-dniowy pobyt w Moskwie można nazwać zwiedzaniem ... 

Kreml i okolice Kreml i okolice fot. Bartosz Musiałowicz
Na początek Kreml (wjazd kosztuje 125 rubli na kartę ISIC). W środku na każdym kroku jakiś milicjant daje Ci znać, że przekraczasz jakąś zakazaną linię. Przed Kremlem – "show" czyli tzw. Wypustniki – impreza organizowana na zakończenie roku akademickiego. Potem Uniwersytet MGU oraz podziwianie panoramy miasta. Potem ze stacji metra Uniwersitetskaja wracamy do centrum. Piwko, krótka rozmowa i czas się zbierać. Wracam na stację "Białoruskaja", odbieram plecak z kościoła. Dalej metrem na "Rechnoj Vokzal" stamtąd marszrutka na Sheremetevo 1 (25 rubli). Sącząc miejscowy browar (Boczkar – 65 rubli) czekam na samolot. 

Odprawa celna dłuży się niemiłosiernie. Bagaż kontrolują mi 3 razy. Do tego masa Ormian lecących tym samy rejsem ma jakieś problemy, kilka osób zostaje cofniętych. Samolot (Airbus A320) opóźnił się sporo. Na lotnisku w Erewaniu z godzinę czekania na bagaż. Wreszcie około 4.30 rano jest po wszystkim (półtorej godziny opóźnienia).

ARMENIA

Dojazd 
Do Armenii można oczywiście dostać się samolotem. W ciągu roku latają z Moskwy 2 razy dziennie samoloty Aerofłotu, jeden około południa, drugi wieczorem. W okresie letnim jest tylko jeden rejs dziennie, wieczorny (23.30). Można zatem w samolot, do Moskwy i z Moskwy samolotem do Armenii. Tak jest najprościej – i najdrożej. 

Można przejechać przez Europę, Turcję i Gruzję (ten wariant, wracając z Iranu, zrobiłem w drodze powrotnej – patrz relacja). Trasa wówczas może wyglądać następująco: Warszawa – Lwów (15 USD), Lwów – Czerniowce (5 USD po targach, relacja), Czerniowce – Suczawa (5 USD), Suczawa – Stambuł (42 USD). Ze Stambułu odchodzą już bezpośrednie autobusy do Armenii (przez Gruzję) – o 19.00 codziennie, bilet kosztuje 35 USD, autobus jedzie przez Trabzon. 

Bezpośrednie autobusy do Erewania odchodzą też z (o czym dowiedziałem się dopiero w Armenii): Moskwy (82 USD), Mineralnych Wód (60 USD), Pitigorska (60 USD), Rostowa (70 USD), Woroneża (80 USD), Newinamisska (65 USD). 

Niejasne jest jednak, czy przez granicę rosyjsko-gruzińską mogą wjeżdżać Polacy. Według większości informacji – w tej chwili nie. 

Dojazd jest też możliwy z samej Gruzji, z: Tbilisi (3300 DR, autobus), Batumi (12000 DR, busik), 

Obecnie granice Armenii z Turcją i Azerbejdżanem są zamknięte i nie ma możliwości wjazdu z terenu tych państw do Armenii. 

Mój sposób: 
Ja niestety nie miałem czasu na telepanie się przez Europę i Turcję (ten wariant zrobiłem w drodze powrotnej). Pociągiem dojechałem do Moskwy (patrz: relacja z Moskwy), stamtąd samolotem do Armenii (szybko i względnie nie tak drogo – w sumie jakieś 160 USD). Bilet lotniczy z Moskwy do Erewania kupiłem w biurze Aerofłotu w Warszawie – ze zniżką młodzieżową kosztował 130 USD.

Kilka słów o Armenii
Armenia jest krajem bezpiecznym, samotny podróżnik nie ma większych powodów do obaw, nawet w najbardziej odległych wioskach. Nie ma też żadnych ograniczeń ubioru itp. Jedyną rzeczą, która czasem wywoływała w tubylcach różne dziwne reakcje były moje długie włosy, na dodatek blond. W Erewaniu pod tym względem było jeszcze w miarę spoko. Chociaż jedyny raz kiedy pojawiłem się na ulicy z rozpuszczonymi kłakami – zatrzymałem ruch na jednej z większych ulic miasta. Wybałuszone oczy, rozdziawione usta ... samochody zwalniały, sprzedawcy przestali sprzedawać, klienci kupować ... wszyscy wytykali mnie palcami ... Poza Erewaniem długowłosy blondas wszędzie wzbudzał zainteresowanie ... Nigdy też nie byłem pewien tego, czy było to zdziwienie, zainteresowanie, dezaprobata ... 

Ormianie są narodem uczynnym i pomocnym. Samotny podróżnik wszędzie może liczyć na ich pomoc. Przy niewielkiej ilości szczęścia można być zaproszonym do domu tubylczej rodziny. Ormianie są gościnni. Nawet najbardziej uboga rodzina (takich jest tam najwięcej) zapewnia gościowi wszelkie wygody (jedzenie, alkohol, pościelone wyrko) – patrz relacja z Aghjakhalaberd. 

Są jednak pewne reguły zachowania, których warto przestrzegać, żeby mieszkańców Armenii do siebie nie zrazić. Chodzi przede wszystkim o stosunek do kobiet, który w Armenii jest odmienny niż w Europie. 95% niezamężnych mieszkanek tego kraju to dziewice (dziewczyna, która "poczyna" sobie z jakimś gachem przed ślubem będzie potem miała trudności ze znalezieniem męża). Reguła czystości przedmałżeńskiej nie dotyczy jednak mężczyzn. Trzeba się wystrzegać europejskich metod nawiązywania kontaktu i prowadzenia rozmowy – mam na myśli wszelkie typowe metody podrywania. Przed moim przyjazdem odbywały się w Armenii międzynarodowe ćwiczenia wojskowe z udziałem żołnierzy amerykańskich, którzy nie zostali "przeszkoleni" w zakresie miejscowych zwyczajów i kultury. Próbując na jednej z dyskotek zabawić się z miejscowymi dziewuchami po swojemu, dostali po prostu lanie od Ormian (co samo w sobie jest wyjątkowe, ponieważ Ormianie biją się bardzo rzadko i nie są agresywni). Trzeba zatem trochę uważać. Ponadto, z większości imprez grzeczne panienki wracają do domu o 22.00. Na placu boju pozostają wówczas tylko te "upadłe". Sporo imprez kończy się zatem w męskim gronie. W ogóle stosunki męskomęskie są w Armenii bardzo różne od europejskich. Normalną sprawą jest, że dwóch kolesi idąc ulicą trzyma się za ręce. Nie zdziwcie się też, kiedy na dzień dobry jakiś facet Was ucałuje. Takie fizyczne kontakty między ormiańskimi samcami są czymś zupełnie normalnym. 

Armenia jest krajem, w którym ciągle istotną rolę odgrywają tradycje. To się jednak niestety zmienia – europejska i amerykańska tandeta oraz bylejakość zaczynają i tutaj "robić swoje". Zachodnim wpływom poddaje się głównie Erewań, na prowincji tradycje nadal pozostają bardzo istotnym składnikiem życia. W jednej z maleńkich górskich wiosek byłem świadkiem sytuacji, kiedy zapytana o drogę młoda dziewczyna nie odpowiadała, czekając na przybycie jakiejś starszej "matrony", która była władna udzielić odpowiedzi. Potem okazało się, że dziewczę było zaręczone i zgodnie z tradycją nie mogło do chwili ślubu rozmawiać z obcymi mężczyznami. 

Do innych zwyczajów będących w dobrym tonie należy zaliczyć wznoszenie toastów podczas picia alkoholu (co akurat dla Polaka nie jest żadnym novum). Należy jednak pamiętać, że ostatni podczas imprezy toast wznosi się zgodnie z tradycją za zdrowie rodziców (nie ważne, że są w danej chwili nieobecni), warto przy tym coś dobrego o nich powiedzieć. 

Język
W Armenii można się oczywiście dogadać po ormiańsku (całkiem miły dla ucha język). Drugim językiem będącym w powszechnym użyciu jest rosyjski. Mówi nim bardzo dobrze większa część społeczeństwa. Przypadki nieznajomości rosyjskiego można spotkać sporadycznie w bardzo odległych od stolicy regionach kraju. Większość tablic, nazw urzędów, nazw miejscowości (o ile nie zostały ukradzione) jest dwujęzyczna (po ormiańsku i rosyjsku). Sporadycznie w Erewaniu można spotkać także wersje trójjęzyczne ( z angielskim). Znajomość angielskiego jest poza Erewaniem bardzo słaba, prawie żadna. W Erewaniu po angielsku mówią głównie ludzie młodzi, czasem naprawdę nieźle. 

Ponadto całkiem realne jest porozumiewanie się po polsku. Mnóstwo Ormian handlowało lub handluje nadal w Polsce. Na ulicy, na której mieszkałem (Aram Khachatryan, niedaleko Komitas) wszyscy sprzedawcy świetnie mówili po polsku, więc czułem się tam zupełnie swojsko. 

Waluta i ceny 
Walutą Armenii jest DRAM (DR), w okresie mojego pobytu w tym kraju kurs tej waluty wahał się i wynosił ok. 580 DR = 1 USD. Mniejszą jednostką walutową jest LUMA (100 L = 1 DR), ale dziś nie przedstawia już ona żadnej wartości i wyszła z obiegu. 

Armenia nie jest droga, ale nie jest też zaskakująco tania (niektóre produkty spożywcze w Erewaniu były nawet droższe niż w Warszawie.). 

Przykładowe ceny: 
piwo w sklepie 250-400 DR, w pubie: 500-800 DR (albo i więcej) 
chleb: z reguły 100 DR (udało mi się znaleźć też miejsce gdzie było po 50-70 DR) 
coca cola 0,33 l.: 150 DR, w tej samej cenie taka sama woda gazowana 
internet: 300-600 DR za godzinę 5

Wizy 
Obywatele polscy udający się do Armenii muszą posiadać wizę. Wiza jest wydawana na 21 dni i kosztuje 50 USD w ambasadzie Armenii w Warszawie (ul. Aleksandra Waszkowskiego 11). Czas oczekiwania na wydanie – 7 dni. 

Erewań 
Stolica Armenii to miłe miejsce. Dwumilionowe miasto zasadniczo różni się od Warszawy. Zero wielkich wieżowców, sympatyczna niska zabudowa. Masa fajnych kafejek i parków. Niestety w czasie mojego pobytu prawie całe miasto znajdowało się w generalnym remoncie (wymieniano wszystko: chodniki, nawierzchnie, remontowano place), więc nie było nawet co fotografować. Po remoncie wszystkie te obiekty będą wyglądały super. 

a) Co warto zobaczyć w Erewaniu? 
Zwiedzanie miasta nie wymaga wiele czasu. Warto pospacerować po centrum oraz wdrapać się na tzw. kaskadę, u jej podnóża znajduje się wątpliwej urody rzeźba kota, za którą miasto zapłaciło ponoć milion dolarów ... 

Z interesujących rzeczy można odwiedzić: 
- Muzeum Ludobójstwa (Park Tsitsernakaberd, obok stadionu¸ niedaleko mostu Kievian) 
- Narodową Galerię Sztuki Armenii (przy Placu Republiki) 
- Państwowe Muzeum Historii Armenii (Plac Republiki) 
- Muzeum Erewania (Erebuni 38) 
- Muzeum Wojny (Matka Armenia), Park Zwycięstwa 

Z Pub’ ów polecam: 
- Wine House (inne określenie "Vaco’ s") przy ulicy Nalbandyan – fajne miejsce, niezły klimat, czasem fajne koncerty. W czasie kiedy byłem w Erewaniu knajpa dopiero ruszała, więc była jeszcze mało znana i nie bywało tam za dużo ludzi. Kiedy się rozkręci – będzie super. Jeśli ktoś tam będzie - przekażcie pozdrowienia od Barta z Polski właścicielowi-barmanowi (Vaco, mały grubszy, ze związanymi w kitkę resztkami włosów – jeden z dwóch długowłosych, których widziałem w ciągu całego pobytu w Armenii). 
- Przy ulicy Amirian 24 (niedaleko skrzyżowania z Mashtots) jest niezła knajpa gdzie grają dobry jazz. 
- W Erewaniu są właściwie tylko 2 większe dyskoteki – Caruso (obok opery) i Monte Christo (niedaleko Placu Republiki). Są to jedyne miejsca gdzie można zaliczyć większe imprezy, bywają tam "upadłe" niewiasty, rozwydrzeni kolesie - w ogóle jest prawie jak w Europie. 
- Ponadto całe centrum miasta jest usiane masą małych i fajnych kafejek, gdzie można dosyć miło spędzić wieczór. 

Jedną z bardziej interesujących atrakcji miasta jest tzw. wernisaż, czyli wielkie targowisko organizowane w weekendy, na placu Hanrapetutyan (przystanek metra o tej samej nazwie). Na targowisku można dosłownie kupić wszystko – od badziewia po całkiem niezłe rękodzieło i sztukę. Dobre miejsce żeby zaopatrzyć się w pamiątki.

b) Kwatera w Erewaniu 
Można znaleźć pokój już od 10 zł za dobę (oczywiście standard na poziomie: zimna woda 2 razy dziennie po 3 godziny). Dalej od centrum bywa taniej. O dziwo cena miejsca w akademiku jest dla cudzoziemca (nawet studenta) dosyć wysoka (10 USD/doba). 

Mój sposób: poznany kilka miesięcy wcześniej przez internet Ormianin zorganizował mi miejsce w mieszkaniu wynajmowanym przez praktykantów organizacji AIESEC. Moimi współlokatorami byli: Barazylijczyk Bruno, Hindus Manish, Bułgarka Megan oraz Ormianka Marianna. Warunki w normie (zimna woda 2 razy dziennie). Za całą frajdę zapłaciłem 45 USD (za miesiąc). Taniocha. A ile radochy z mieszkania w takim gronie ...

c) Komunikacja w Erewaniu 
- dworce autobusowe W Erewaniu istnieją trzy rodzaje środków komunikacji: autobusy miejskie, marszrutki oraz metro. Czwarty sposób – tramwaje – zupełnie nie wchodzi w grę (są megapowolne, poza tym linie tramwajowe są w trakcie likwidacji). 
- Autobusy miejskie (cena biletu: 50 DR) są powolne, raczej nie polecam. 
- Marszrutki (bilet z reguły 100 DR, czasem 50) są najpopularniejszym sposobem podróżowania po mieście. "Linii" marszrutkowych jest cała masa, docierają wszędzie. Z reguły są także zapchane. 
- Metro (bilet: 40 DR, 8 stacji) ma ograniczony zasięg, ale za to jest w miarę szybkie i mało zatłoczone. 

Dworce autobusowe i obsługiwane kierunki:

Kilika Avtokayan (czyli Centralny Dworzec Autobusowy)
Ul. Admirała Isakowa 6 
Kierunki: Artik, Bagratashen, Berd, Gyumri, Garnahovit, Goris, Jermuk, Kapan, Martakert, Meghri, Noyembeyran, Sisian, Spitak, Stepanavan, Stepanakert, Talin, Tashir, Vardenis, Vayk, Vanadzor, Yeghegnadzor

Dworzec nr 2.
Skrzyżowanie ulic Agatangeghos i Khorenatsi
Kierunki: Gymuri, Vanadzor, Artik, Bagratashen, Alaverdi 

Dworzec nr 3
Ul. Lusavoricza (obok sklepu) 
Kierunki: Bjurakan, Dzorap, Erznka, Karin, Kosh, Ohanavank, Pharpi, Udzan, Voskehat 

Dworzec nr 4
Plac Szaumiana
Kierunki Kapan, Goris, Sisian, Vayk 

Dworzec kolejowy Sasuntsi Davit
(na placu przed dworcem) 7
Kierunki: Lusakert, Nor Hatchn, Abovyan, Sovetashen 

Dworzec kolejowy Sasuntsi Davit (obok placu)
Ul. Sevan
Kierunki: Ashtarak, Artashat, Arevshat, Dvin, Ararat, Khor Virap, Vedi

Dworzec nr 7
Skrzyżowanie ulic Saryan i Mashtots (nieco w dół ulicą Mashtots od "supermarketu" SAS)
Kierunki: Armavir, Echmiadzin

Dworzec nr 8
Ul. Isahakian 28 (przed Teatrem Dramatycznym)
Kierunki: Dilijan, Sevan

Dworzec nr 9
Ul. Sevan Highway 1
Kierunki: Gavar, Dilijan, Ijevan, Martuni, Vanadzor 

Dworzec nr 10
Ul. Gai 14/3, Massiv (obok salonu Mercedesa)
Kierunki: Garni.

Podróżowanie po Armenii – uwagi ogólne
Podróżować po kraju można na kilka sposobów. 

Samochodem – nie ma żadnych większych utrudnień, poza stanem dróg, który wymaga od kierowcy zwiększonej koncentracji. Policja nie robi z reguły żadnych kłopotów – w najgorszym wypadku trzeba wręczyć gliniarzowi kilka tysięcy DRAM łapówki i po sprawie. Nie stanowi problemu nawet zatrzymanie kierowcy pod wpływem alkoholu – płaci się policjantowi 40 USD, a ten odwozi nas do domu i kłopot z głowy. Korupcja jest w Armenii powszechna (skąd my to znamy ...). 

Autostop - jest realny i z reguły bezpieczny, aczkolwiek mało popularny, czasem także wymaga pewnej dodatkowej interwencji (patrz: relacja z wypadu do Dashtadem i Gyumri). Ważne: nie wystawiać kciuka w górę po naszemu (bo Was wezmą za kochających inaczej i jeszcze przejadą) tylko wysunąć w bok palce wskazujący i środkowy i lekko zamachać – powinno poskutkować. 

Transport publiczny – podróż odbywa się wehikułem pamiętającym chyba czasy panowania tureckiego. Skrzypiący, warczący i ledwie posuwający się naprzód pojazd (czasem zdarzy się lepszy standard, np. w postaci zdezelowanego Ikarusa) wlecze się naprawdę długo. Poza tym lubi się popsuć. Ale ma też swoje zalety. Jest tani. Poza tym umożliwia kontakt z współpasażerami i zawieranie czasem całkiem interesujących znajomości. 8 

Marszrutki – sposób najszybszy, ale znacznie droższy. Ich sieć jest stosunkowo nieźle rozwinięta. Docierają prawie do wszystkich większych skupisk ludzkich. 

Kolej – sieć kolejowa jest bardzo rzadka. Pociągi wloką się strasznie, ale są tanie. 

Podstawowym problemem w poruszaniu się po Armenii jest to, że komunikacja nie zawsze dociera do interesujących miejsc. Marszrutki i autobusy jeżdżą tylko do miast i wsi. Jeżeli jakiś interesujący obiekt znajduje się w oddaleniu od tubylczego osiedla, wówczas to nasz problem jak do niego dotrzeć. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że często autobus lub marszrutka dociera do jakiegoś miejsca tylko raz dziennie, wtedy zostaje nam autostop, spanie w namiocie, pod chmurką lub nocka u miejscowych (to ostatnie polecam, można być pewnym że ktoś nas do siebie zaprosi, oczywiście pod warunkiem, że nie ma nas zbyt dużo). 

Trzeba także zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Nie wiem dlaczego, ale praktycznie zawsze wszelkie obliczenia czasu i odległości podawane przez Ormian (np. przez kierowcę) mijały się zupełnie z prawdą. Po jakimś czasie nauczyłem się na to brać poprawkę. Jeżeli ktoś mówił, że autobus dojedzie za 3 godziny – znaczyło to, że będzie dobrze jak dotrzemy za 5. Jeśli dokądś było wg. Ormianina 10 km, to znaczyło że trzeba przejechać 15-18. Nie wiem dlaczego, ale była to niemal reguła, że nikt nie potrafił podać realnej wielkości. 

Relacja
Garni (I wiek n.e.) Garni (I wiek n.e.) fot. Bartosz Musiałowicz
Przez cały lipiec 2003 r. przebywałem w Erewaniu. Relacja zawierać będzie zatem opisy 1- i 2-dniowych (bo czasem zdarzało mi się utknąć w terenie) wypadów w plener. Armenia to kraj nieduży i takie wycieczki, jeśli są dobrze zaplanowane, powinny być wystarczającym sposobem na zwiedzenie tego kraju.

Garni + Geghard + Echmiadzin + Metsamor
Rano marszrutką do centrum. W centrum marszrutka nr 91 (spod opery) wywozi mnie do Massiv (wysiąść obok salonu Mercedesa, patrz: Dworce autobusowe). Rejsowe gruchoty do Garni odchodzą stamtąd dosyć często (250 DR). Do Garni jedzie się ok. 40 minut. Zwiedzanie świątyni (wybudowana w I wieku n.e. przez ormiańskiego króla Tiridatesa). 

 Geghard  (pierwsze zabudowania z IV wieku, główna katedra powstała w 1215 roku) Geghard (pierwsze zabudowania z IV wieku, główna katedra powstała w 1215 roku) fot. Bartosz Musiałowicz
Po zwiedzeniu Garni (tutaj pierwsza nieprzyjemna przygoda – grupa rosłych robotników kasuje mnie na 1000 DR za rzekomy bilet – biletu jednak nie dostałem) – kierunek Geghard. Tu sprawa jest trochę trudniejsza, ponieważ do samego Geghard żadna komunikacja nie jeździ (nikt tam nie mieszka).
Na początek autobus nr 266 – podrzuca mnie kawałek w pożądanym kierunku. Potem kierowca tego kursu zatrzymuje swojego kumpla z przeciwka i prosi go żeby mnie zabrał, prosto do Geghard, i nawet nie chce kasy za kurs (!). Tak docieram na miejsce. Zwiedzanie klasztoru (pierwsze zabudowania z IV wieku, główna katedra powstała w 1215 roku). Z Geghard wyruszam marszem w drogę powrotną, po drodze całkiem sympatyczne widoki. Po jakichś 2 km łapię okazję i docieram do Garni. Rejsową ciężarówką przerobioną na autobus docieram do Erewania. Opóźniony rzęch dociera do miasta ok. 15.00. 

Echmiadzin (IV wiek) Echmiadzin (IV wiek) fot. Bartosz Musiałowicz
Kolejny cel: Echmiadzin, jest jeszcze wystarczająco dużo czasu. Busy mają swój "dworzec" w jednej z przecznic ulicy Mashtots (Prospekt), niemal naprzeciwko SAS Supermarket (patrz: Dworce autobusowe). Po pół godziny jestem na miejscu. Katedra jest warta odwiedzin (IV 9 wiek). Fotografować w środku nie można ale co to dla Lacha – patrz obok. Jest ok. 16.00. Wcześnie jeszcze. Postanawiam zobaczyć pobliski Metsamor. Kiedyś było tam dosyć znane starożytne miasto (IV-III wiek pne). Nic tam niestety nie jeździ. Po targach z taksówkarzem stanęło na 1500 DR. Gadatliwy fajny gostek zawozi mnie na miejsce. Po twierdzy nie ma prawie ani śladu (ledwie fundamenty murów i parę kolumn). Jest za to muzeum (1000 DR, nie warte tej ceny) oraz ładny widoczek na elektrownię atomową Metsamor. Trochę rozczarowany wracam do Echmiadzin, a potem do Erewania. 

Aragats + Amberd 
Aragats Aragats fot. Bartosz Musiałowicz
Można tam dotrzeć tak: ze skrzyżowania ulic Kievian i Orbeli (patrz Dworce autobusowe) odchodzi autobus, który dociera do wsi Bjurakan. Dalej trzeba albo z buta (daleko) albo łapać stopa (da radę). Mój wariant wyglądał tym razem prościej - wyprawa razem z Mihranem, jego kuzynką, moim współlokatorem Hindusem Manishem. Ładą Mihrana podjechaliśmy sobie pod górę. Widoczność była dosyć kiepska – podobno to lato pod tym względem było wyjątkowe, z reguły jest niezła. Wdrapaliśmy się na południowy szczyt Aragats (prawie 4000 m), gdzie zastało nas gradobicie i burza. Na dół zjeżdżamy na butach po śniegu. Jedziemy do twierdzy Amberd (VII-VIII wiek) -– zdecydowanie polecam. Obok jest kościółek z 1026 roku. Aghjakhalaberd + Hagartsin Najpierw marszrutką nr 101 na dworzec północny (przy tzw. Sevan Highway, hehe też mi highway ..., patrz: Dworce autobusowe) skąd odchodzi autobus do miejscowości Chambarak (Ormianie lepiej ją kojarzą po starej rosyjskiej nazwie Krasnosielsk).

Na dworcu masa naganiaczy do taksówek itp. – oferują przewóz po astronomicznych cenach – nie zwracać na nich uwagi. O 11.00 odchodzi Ikarus do Chambarak. Podróż miała trwać wg. kierowcy 2,5 godziny, wyszło prawie 4. Droga od miejscowości Sevan jest fatalna, podróż dłuży się niesamowicie. Autobus jedzie dalej – trzeba dojechać do miejscowości Martuni (mała wioska parę kilometrów dalej, dalsza godzina jazdy). Niestety okazuje się, że tablice z nazwami miejscowości komuś już się przydały i nie wiem gdzie wysiąść, zapytani o pomoc współpasażerowie wprowadzają mnie w błąd i muszę trochę drałować bo przejechałem. Nijak nie mogę zorientować się, jak dotrzeć do twierdzy. Zachodzę do jednej z chałup i pytam (pytać o "berd", po ormiańsku zamek). Przesympatyczny dziadunio wyjaśnia mi jak dojść i zaprasza po zejściu z góry do siebie, ponieważ jak się okazuje, nic już tego dnia z tej wioski nie jedzie z powrotem. Są autobusy tylko do Dilijan, ale prawdopodobnie nie obrócę z gór z powrotem. 

Do zamku Aghjakhala można dojść na 2 sposoby. Pierwszy – tuż za wsią Martuni odchodzi w prawo w górę droga – poruszając się nią można wygodnie, idąc szczytami, dojść do zamku, podziwiając po drodze super widoki (zajmuje to ok. 1,5 – 2 godziny). Wariantu drugi – można podejść pod samą górę, na której stoi zamek i po prostu wdrapać się na nią – przyjemność dosyć wyczerpująca, zwłaszcza w sandałach, ale za to szybsza (jeżeli się postarać). Ja łudziłem się jeszcze, że zdążę na autobus do Dilijan, więc wybrałem wariant drugi. Zamek okazał się być zaledwie niewielkim kasztelem, ale położonym w urokliwym miejscu i otoczonym fantastycznymi górami. Mimo wszystko polecam. 
Schodząc z góry zobaczyłem ostatni odjeżdżający z Martuni autobus. No to pięknie – utknąłem. Próbuję łapać stopa. Na próżno. Ruch prawie zerowy. Postanawiam skorzystać z zaproszenia poznanego wcześniej dziadka. Chwile, które spędziłem u tej rodziny, były jednymi z najprzyjemniejszych w ciągu całego pobytu w Armenii. Rodzina bardzo uboga przyjęła mnie serdecznie (kolacja, butelka na stół). Pół nocy przegadałem z synami, sąsiadami i nie wiadomo z kim jeszcze. Serdeczność ubogich wieśniaków powaliła mnie po prostu. Zwiedziłem też okolicę (Martuni i Getik). Każda wieś ma osobną dużą szkołę, własny dom kultury (oczywiście zamknięty) i inne opuszczone instytucje (np. apteka). 

Haghartsin  (X-XIII wiek) Haghartsin (X-XIII wiek) fot. Bartosz Musiałowicz
Rano następnego dnia o 10.30 zjawił się autobus do Dilijan (400 DR). Typowy autobus-trup dotelepał się po 2 godzinach na wysokość Hagartsin (klasztor X-XIII wiek). Do samego kompleksu dojeżdżam na stopa. Powrót na stopa łączył się z przeżyciem małej traumy – zatrzymał się maleńki samochodzik z czterema rosłymi tubylcami w środku, którzy zachęcająco łypali na mnie swymi gałami. Skorzystałem. Kiedy jakoś upchałem się w środku, dwóch z siedzących koło mnie jegomościów zaczęło się bawić dosyć sporymi nożami ... ups ... do tego w ogóle się nie odzywali ... I tak sobie dojechaliśmy do drogi głównej, zatrzymali się przy skrzyżowaniu, a ja otworzyłem drzwi i wysiadłem ... ufff ... Na szczęście dla mnie z korzystnego dla mnie kierunku dokładnie w tej chwili nadjeżdża Niva i na mój znak zatrzymuje się. Szybko wsiadam i jedziemy, do Dilijan. Stąd łapię marszrutkę do Erewania (1000 DR). 

Dashtadem + Gyumri
Cel: twierdza Dashtadem.

Wyjazd rano metrem do stacji Sasuntsi-David. Jest tu dworzec kolejowy (o tej samej nazwie). Stąd o 8.00 rano odchodzi pociąg do Karakert (250 DR). Ciuchcia wlecze się strasznie. Zatrzymuje się często na każdej stacji po drodze. Na stacjach ładuje się do pociągu bardzo różnorodne towarzystwo, lecą worki z ziemniakami, żywy drób i Bóg wie co jeszcze. Wszystko to oczywiście podróżuje razem z nami. W pociągu poznaję grupę studentów akademii wojskowej z Erewania. Sympatyczna ekipa interesuje się przede wszystkim seksualnymi obyczajami w Polsce. Jeden z nich mieszka w Karakert. Wysiadamy razem. Pomagam mu zataszczyć do domu jego siostry dwie skrzynki ziemniaków. W podzięce dostaję papu oraz torbę owoców na drogę. Ten sam koleś odprowadza mnie potem na przystanek autobusowy (naprzeciw dworca kolejowego, po drugiej stronie torów). Autobus jedzie do Talin, więc wg. moich planów powinien jechać przez Dashtadem. Niestety, okazuje się, że ta droga jest stara i już nie używana, a autobus jedzie dookoła i omija Dashtadem. Pech. 

Dojeżdżam zatem do skrzyżowania poza Karakert i wysiadam, planując łapać stopa w interesującym mnie kierunku. Na skrzyżowaniu stoi sobie opasły gliniarz (w Armenii w ogóle wszyscy policjanci z drogówki mają dorodne kształty) – niedobrze – od 2 dni mam nieważną wizę. Ale nic to – stoję i stoję i stoję ... i nic. Prawie nic nie jedzie w moim kierunku, a to co jedzie nie zatrzymuje się. W końcu decyduję się zaryzykować – proszę o pomoc policaja. Policjant okazuje się bardzo uprzejmy – stanowczym głosem oznajmia: "najdziom maszinu". Następnie ten gliniarz zatrzymał pierwszą z brzegu furę i rozkazał kierowcy zawieźć mnie do Dashtadem (!!!). Obrażony driver nie odezwał się do mnie przez całą drogę. 

Ormiańska twierdza w Dashtadem jest dosyć dobrze zachowana (X wiek). W jej murach, co interesujące, znajduje się w tej chwili wieś ...Po zwiedzenu Dashtadem (warto!) ruszam z buta w kierunku na Talin, licząc na to że złapię okazję. Nic z tego. Dane mi było przemaszerować jakieś 10 km do samego Talin, w tamtejszym upale nie był to najprzyjemniejszy spacerek. Po drodze miałem okazję podziwiania efektów prywatyzacji w Armenii – skutki są zadziwiająco podobne do rezultatów polskich – pozamykane fabryki, zdewastowany sprzęt ...  

Dopiero w samym Talin dwóch dziadków zdezelowanym łazikiem podrzuca mnie do drogi głównej, prowadzącej do Gyumri. Od razu na przydrożnej stacji benzynowej łapię marszrutkę do Gyumri (500 DR). 

Gyumri samo w sobie zbyt ciekawe nie jest. Wszędzie widoczne są jeszcze ślady trzęsienia ziemi z 1988 roku. Kawałek za miastem znajdują się fortyfikacje rosyjskie z 1834 roku (Aleksandropol). Na terenie części z nich położona jest obecnie 102 baza rosyjska – jeden z głównych gwarantów pokoju w tej części świata ... Z Gyumri powrót do Erewania marszrutką (1200 DR). 

Sevan 
Był to jedyny dzień kompletnej laby i leniuchowania podczas mojego pobytu w Armenii. Wybrałem się tam z moimi sprawdzonymi już ormiańskimi kompanami – Mihranem, Eminem oraz Armo. Cały dzień leżeliśmy na plaży racząc się wyśmienitą wódką produkcji Emina, która zaaplikowana w temperaturze ok. 40 stopni dosyć szybko i skutecznie uniemożliwiła nam jakąkolwiek możliwość utrzymania się na powierzchni wody. Pod koniec pobytu zwlekliśmy się z plaży i zwiedziliśmy dwa kościółki znajdujące się na położonym niedaleko półwyspie. 

Dojazd nad Sevan jest bardzo prosty, więc nie poświęcam mu miejsca (patrz: Dworce autobusowe).

Lori Berd
Dojazd do Stepanavan marszrutką (1500 DR), z dworca Kilikia Avtokayan (Dworce autobusowe). Ok. 5 kilometrów z buta (trzeba przejść przez most i skręcić w prawo) i jestem w twierdzy (X wiek). Ruiny dosyć nieźle rozpoznawalne. W czasach świetności musiało to być jedno z najlepiej ufortyfikowanych miejsc w tym regionie – otoczona z trzech stron stromym wąwozem twierdza właściwie tylko z jednej strony miała mury obronne (wysokości 21,4 m.!!!).

Dalej w planach miałem okolice Alaverdi, ale w Stepanavan dowiedziałem się, że stamtąd nic już o tej porze nie jeździ do Erewania. Autostop był zbyt dużym ryzykiem (była niedziela, następnego dnia musiałem być w robocie), więc zdecydowałem się wracać. Autobus do Vanadzor (400 DR) i do Erewania (1000 DR). Po drodze spotkałem amerykańskiego kolesia, który już drugi rok pracował w Armenii dla jakiejś organizacji humanitarnej, ucząc dzieci WF-u.

Kakavaberd – nieudana próba zdobycia i bardzo udany dzień
Tym razem za cel postawiłem sobie twierdzę Kakavaberd. Jakiś czas temu poznani w Erewaniu Ormianie pokazywali mi zdjęcia i opowiadali o tym miejscu. Ze zdjęć i relacji wiedziałem, że miejsce jest absolutnie warte odwiedzenia. Był tylko jeden problem – zamek leży 20 km (wg innych relacji 18) od miejsca, do którego można dojechać autobusem (Garni). Wg. wszelkich opinii nie było szans żebym obrócił w jeden dzień. Ostrzegano mnie także przed zagrożeniem ze strony węży i niedźwiedzi (nie wolno chodzić samemu, kilku osób misio nie ruszy). Postanowiłem jednak spróbować. 

W sposób już wyżej opisany dotarłem do Garni skąd szybkim marszem ruszyłem drogą w kierunku twierdzy – po wyjściu z autobusu na skrzyżowaniu należy iść prosto przez wieś (w prawo jest droga do świątyni w Garni, w lewo na Geghard). Przy końcu wsi skręcić w lewo i po jakichś 100 metrach brukowaną drogą w prawo. Dalej do mostu i drogą już cały czas prosto. Po przemaszerowaniu ok. 5 km. Nadjeżdża z tyłu grupa samochodów – grupka Ormian jedzie w dziczy świętować sobie urodziny kolegi. Zabierają mnie. Przejeżdżamy ok. 7-8 km i wyrzucają mnie koło kładki ze szlabanem – jadą dalej w inną stronę. Uszedłem zaledwie kilkaset metrów i usłyszałem za sobą znajomy dźwięk wydawany przez ruskie zdezelowane ciężarówki. Z tyłu nadjeżdżała ciężarówka, na której blisko 25-osobowa ekipa jechała sobie na piknik. Rewelacja. Zabrali mnie od razu. Natychmiast po wdrapaniu się na ciężarówkę zostałem poczęstowany miejscowym samogonem. "Na pokładzie" było kilka rodzin, masa prowiantu, a nawet 3 żywe kozy (na obiad). I tak się z nimi ledwie wlokłem parę kilometrów ... W końcu przemiła kompania znalazła atrakcyjne miejsce na biwak, wytłumaczono mi jak dojść do zamku i zaproszono w drodze powrotnej na imprezę. Ruszyłem w góry. Po drodze zobaczyłem pierwszego węża ... 

U samego podnóża góry spotkałem grupę drwali nocujących w terenie, którzy znowu ostrzegli mnie, że niedźwiedź mnie "złamiot" i nikt mnie nie znajdzie. Zdecydowanie odradzali wspinaczkę w pojedynkę (podobno 2 tygodnie temu ich zmianę zaatakował niedźwiedź). Wytłumaczyli mi dalsze szczegóły i ruszyłem. Droga okazała się jednak fatalna, zarośnięta. Dodatkowo zaczął kończyć się czas (było ok. 15.00 na obrócenie w obie strony potrzeba było ok. 3,5-4 godziny). Zacząłem się wahać ... moje wątpliwości rozwiały się gdy w dosyć sporej odległości, po drugiej stronie wąwozu zobaczyłem spacerującego misia ... nie czekałem aż mnie zauważy ... Na pocieszenie drwale poczęstowali mnie całkiem niezłym samogonem. 

Wróciłem zatem na piknik do zabawnej grupy, z którą tu dotarłem. Impreza toczyła się już w najlepsze. To popołudnie także muszę zaliczyć do najbardziej udanych w Armenii. Impreza na całego, żarcie wyśmienite, ludzie fantastyczni, kąpiel w górskim potoku ... Rewelacja. Zabrałem się z nimi w drodze powrotnej do Garni. 

Celu wyprawy nie osiągnąłem, ale dzień uznałem za bardzo udany. 

Khor Virap, Areni, Noravank, Smbataberd, Tatev
Odwiedziłem te miejsca razem z moimi ormiańskimi przyjaciółmi w trakcie naszej wyprawy do Górnego Karabachu, było nam po drodze.

Noravank (XII Noravank (XII fot. Bartosz Musiałowicz
Na pierwszy ogień Khor Virap (klasztor, XVI wiek). Miejsce jest super, w oddali ośnieżone szczyty Araratu. Potem Areni (ok. 1,5 godz.). Jest tu kościółek z 1321 roku. Tutaj dokonujemy zakupu niezłej jakości wina, miejscowej produkcji – po degustacji kilku odmian wyrobu wybieramy najlepszy i napełniamy butelki po pepsi. Następnie po ok. 1,5 godziny docieramy do Noravank (XII-XIV wiek). Następny punkt programu jest najtrudniej dostępny – twierdza Smbataberd (IX wiek). Klucząc wąskimi górskimi drogami docieramy wreszcie do podnóża góry, na szczycie której wznosi się zamek. Po ok. 1-1,5 godz. wspinaczki jesteśmy na górze. Miejsce godne polecenia. Dalej w planach był Zoroaker (takie ormiańskie Stonehenge), ale dotarliśmy tam ok. 22.00 więc było już zupełnie ciemno i nic nie zobaczyliśmy. Jedziemy do Tatev. Jedziemy powoli, wąską górską serpentyną, cały czas omijając pozostałości po kamiennych lawinach, które niedawno zeszły. W Tatev jesteśmy ok. 24.00 i trafiamy na dogorywającą imprezę miejscowych. Rozbijamy namiot i przyłączamy się do imprezy. Dyskusja toczy się po 13 ormiańsku więc nie rozumiem ani słowa. Nic nie szkodzi ... "sołtys" miejscowej metropolii wznosi toast za moje zdrowie i życzy Lachom powodzenia. Rano zwiedzanie Tatev (IX wiek, polecam!) i ruszamy. Po drodze jeszcze kąpiel w źródle wody mineralnej (miejsce zwane Mostem Lucyfera). 

Vardenis, Vanevank, Teyseba, Hoyravank
Miejsca zostały zaliczone w trakcie drogi powrotnej z Górnego Karabachu. Vardenis to dziura, nic tu nie ma, nie warto się zatrzymywać. Vanevank to dosyć stary kościółek (X wiek), ale w bardzo kiepskim stanie – są atrakcyjniejsze miejsca. Teyseba – ze starożytnej twierdzy została tylko kupa ogromnych kamieni ledwie przypominających fundamenty. Hoyravank – bardzo miłe miejsce (klasztor IX-XII wiek). Jezioro Sevan widziane od południa jest super.

Górny Karabach

Wjazd
Formalnie żeby wjechać do Górnego Karabachu cudzoziemcy (nie-Ormianie) muszą mieć tzw. wizę tej republiki. Wiza jest wydawana przez Stałe Przedstawicielstwo Republiki Górnego Karabachu w Republice Armenii (ul. Moskovian 11, Erewań, e-mail: ankr@arminco.am). Biuro jest czynne w godzinach 10.30-13.00 i 14.00-17.00 Wiza kosztuje 25 USD + 1000 DRAM. Należy stawić się z paszportem i 1 zdjęciem oraz wypełnić formularz wizowy. Przy odrobinie szczęścia jeśli zgłosicie się w pierwszej połowie dnia pracy, to w drugiej wydadzą Wam wizę. Ponadto, po wjechaniu do Karabachu trzeba udać się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki w Stepanakert (www.nkr.am) i zarejestrować tam swoją obecność. W drodze powrotnej z Karabachu do Armenii nie jest potrzebna kolejna ormiańska wiza. 

Obywatele Polski (ale też każdego innego państwa na świecie) muszą się także liczyć z tym, że w razie jakichkolwiek problemów na terenie Karabachu, możliwości udzielenia im pomocy przez polskie placówki dyplomatyczno-konsularne będą bardzo ograniczone. Górny Karabach nie jest uznawany przez RP za niepodległe państwo. W związku z polska ambasada w Armenii nie ma możliwości objęcia opieką polskich obywateli na terenie tej republiki. Placówka w Azerbejdżanie formalnie ma takie możliwości, w praktyce jednak nie mogłaby zrobić nic – Karabach nie utrzymuje z Azerbejdżanem stosunków dyplomatycznych, a granica jest zamknięta. W rzeczywistości nie ma jednak żadnych problemów, zwłaszcza jeśli kupi się wymaganą wizę. 

Niezmotoryzowani mogą dotrzeć do Karabachu autobusem lub marszrutką – połączenie z dworca Kilikia Avtokayan w Erewaniu do Stepanakert (Dworce autobusowe) kosztuje 4000 DRAM. Podróż trwa 5-6 godzin.

Mój sposób na Górny Karabach

 Mój pomysł na wjazd do Górnego Karabachu polegał na całkowitym olaniu wszelkich wymogów wizowych (uznałem, że 25 USD to trochę za dużo). Udało mi się wjechać i spędzić 14 w Karabachu kilka dni, a następnie wyjechać bez wizy oraz rejestrowania się w Stepanakert. Szczegóły w relacji.

Górny Karabach – uwagi ogólne 
Formalnie Górny Karabach (w języku ormiańskim ‘Artsakh’, nazwa Karabach powstała w XIII wieku i oznacza dosłownie "Czarne Ogrody"), kraj o powierzchni 4,4 tys. km2, jest częścią Azerbejdżanu. Dawniej był to obwód autonomiczny w składzie Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (włączony do niej przez Stalina w 1923 roku). Od czasu wojny wygranej przez separatystów ormiańskich w 1994 r. proklamowana przez nich Republika Górnego Karabachu jest de facto niepodległym państwem, mającym swojego prezydenta, rząd, parlament i armię. Jest to jednak twór, którego nie uznaje żadne państwo na świecie, nawet Armenia (chociaż republika ma swoje przedstawicielstwa w Erewaniu, Moskwie, Waszyngtonie, Paryżu, Sydney i Bejrucie). Karabach pozostaje w izolacji międzynarodowej oraz w dużej zależności od Armenii (pewna wymiana handlowa odbywa się także z Iranem), bez której pomocy znalazłby się w bardzo trudnej sytuacji. 

Większość publikowanych i dostępnych map Armenii i Karabachu wprowadza w błąd. Na mapach tych widać Karabach oddzielony od Armenii terenami należącymi do Azerbejdżanu (przejazd możliwy jest tylko w jednym punkcie, Goris). W rzeczywistości wszystkie te tereny są kontrolowane przez Armenię, jedynie z pogłosek można dowiedzieć się o sporadycznej wymianie ognia między snajperami. Ponadto wjazd do Górnego Karabachu jest także możliwy od północnej strony (od Vardenis) – szczegóły w relacji. 

Republika Górnego Karabachu to miejsce na końcu świata. Kraj jest zrujnowany zakończoną 10 lat temu wojną. Ślady wojny z Azerbejdżanem widoczne są wszędzie – spalone, opuszczone domy (głównie azerskie), porozrzucany sprzęt wojenny, zaminowane spore obszary kraju. Nie ma też ani jednego Azera ... (kilkaset tysięcy uciekło do Azerbejdżanu). 

Młode "państwo" próbuje jednak radzić sobie z trudną sytuacją. Widać inwestycje. Charakterystyczną rzeczą jest fakt "powracania" w rodzinne strony mieszkańców, którzy osiągnęli sukces za granicą. Ormianie, którzy za granicą zdobyli majątek często inwestują go w rodzimej Armenii lub Górnym Karabachu. W samym Karabachu zdarzyło mi się widzieć kilka tego rodzaju inwestycji (hotele, szkoły itp.). Niestety, z uwagi na ogromnych rozmiarów korupcję, część ze środków przekazywanych na te cele po prostu się rozpływa. 

Podróż po Górnym Karabachu jest bezpieczna, nie licząc terenów zaminowanych (tutaj naprawdę trzeba uważać). Mieszkańcy (Ormianie) są przyjaźni i uczynni. Wojsko i policja na ogół też. Turyści w tej republice są naprawdę rzadkością i nie leży w interesie tego państwa utrudnianie im życia.

Podróż – relacja
Moja podróż do Górnego Karabachu rozpoczęła się w parę godzin po przybyciu do Armenii.

Po przylocie z Moskwy do Erewania (ok. 4.00 rano), z lotniska odebrał mnie poznany kilka miesięcy wcześniej przez internet Mihran. Wyjazd do Karabachu ustaliliśmy wcześniej drogą e-mail’ową. Przekimałem u Mihrana 3 godziny i ruszyliśmy (Ładą Mihrana). Po drodze zgarnęliśmy jeszcze jego 2 kolegów: Armo i Emina. 15 

W ten sposób 4 godziny po wylądowaniu na Kaukazie siedziałem sobie w samochodzie z trzema dopiero co poznanymi Ormianami, w drodze do Górnego Karabachu. 

Niezmotoryzowani mogą dotrzeć do Karabachu autobusem lub marszrutką – połączenie z dworca Kilikia Avtokayan do Stepanakert (Dworce autobusowe) kosztuje 4000 DRAM. Podróż trwa 5-6 godzin. 

Po drodze do Karabachu zaliczyliśmy także atrakcje w samej Armenii, leżące przy trasie (Khor Virap, Noravank, Smbataberd, Tatev – relacja w części poświęconej Armenii) 

Na granicy Karabachu byliśmy ok. 15.00. "Karabachski" celnik-milicjant o bezkompromisowej gębie i jeszcze bardziej bezkompromisowym brzuchu wylewającym się spod rozpiętej koszuli stwierdza stanowczo, że potrzebna mi będzie wiza - mam ją kupić w Stepanakercie. Ruszamy dalej. Po ok. 2 godzinach docieramy do Shushi. Pierwsze wrażenia dołujące – wszędzie ślady wojny sprzed 10 lat. Spalone domy, zrujnowana infrastruktura ... Shushi stanowi (i zawsze stanowiło) jeden najważniejszych strategicznych punktów Karabachu. Z tego wzniesienia można kontrolować całą rozległą dolinę, w której leży m. in. Stepanakert, stolica Karabachu. Zasada jest prosta – kto ma Shushi, ten ma Stepanakert. Dlatego o to miejsce toczyły się zacięte walki ormiańsko-azerskie, Shushi kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk. Strategiczne znaczenie miejsca doceniono już przed wiekami. Całe miasto jest otoczone potężnymi murami, miejscami nawet nieźle zachowanymi (przez półtorej godziny nie udało mi się obejść wszystkiego). Na terenie miasta zachowały się pozostałości dawnej zabudowy (domy, drogi, pałace arystokracji). Na terenie starożytnych zabudowań mieszkają ludzie (współczesna infrastruktura jest kompletnie zrujnowana). Jedynym ocalałym w trakcie wojny obiektem jest XIX-wieczna katedra. Część twierdzy zajmuje więzienie (obiekt niesławny z czasów wojny – obie strony torturowały tu więźniów) – zakład funkcjonuje, o czym przekonujemy się mijając raz po raz więźnia dźwigającego jakieś toboły, w eskorcie strażnika z kałachem. 

Ogólnie wrażenia z Shsuhi są nijakie – z jednej strony ślady bogactwa i potęgi z przeszłości. Z drugiej – nędza jego współczesnych mieszkańców. Wyjeżdżamy. 

Stepanakert, stolica – wpadamy tylko na chwilę. Robimy zakupy. Ogólne wrażenie – czysto, ale biednie, widać ślady rozwoju, nową zabudowę, inwestycje. Rezygnujemy z kupna wizy dla mnie – jest piątek, popołudnie – w razie czego powiemy, że urząd był już zamknięty. 

Wyjeżdżam kierując się na północ. Odwiedzamy Dziadka i Babcię (Tatik i Papik) – czyli sympatyczny pomnik mający reprezentować górskich ludzi Karabachu. Za miastem chwile prawdy – zatrzymuje nas patrol i pyta o wizę dla mnie – wyjaśniamy, że urząd był zamknięty, nabrali się. Jedziemy dalej. Okolicznych mieszkańców pytamy o ciekawe miejsca na biwak – podobno w okolicy jest jezioro (Kapin Tzov). Postanawiamy tam nocować, "w okolicy" okazało się być prawie 3 godzinną jazdą w nocy po zupełnych bezdrożach. Po drodze patrol pomógł zmienić nam koło (ani słowa o mojej wizie...). Jezioro okazało się zaledwie bajorem obok górskiego potoku, ale miejsce sympatyczne. 
Następnego dnia kierujemy się na Gandzasar, gdzie dojeżdżamy po ok. 3-4 godzinach. Ufortyfikowany kompleks został wybudowany w latach 1216-1238 i funkcjonuje do dziś. 

Dalej wybieramy kierunek na Dadivanq. Trzeba się jednak cofnąć, ponieważ nie ma stamtąd drogi. Jedziemy zupełnie zapomnianymi drogami w fatalnym stanie, po obu stronach drogi 16 tablice "Uwaga miny". Jedziemy trasą Kichan – Ch’ ldran – Tr’ mbon. Po drodze mijamy kopalnię złota oraz zepsute autobusy i przymusowe pikniki pasażerów, jakoś nie boją się min ...Nasza podróż trwa strasznie długo (fatalne drogi). Po drodze przekraczamy formalną granicę Karabachu. Jesteśmy teraz na terenach formalnie należących do Azerbejdżanu, okupowanych przez Armenię, a kontrolowanych i tak przez milicję Karabachu ... W ciemnościach mijamy Dadivanq nie zauważając go. Poinformował nas o tym karabachski gliniarz, który poczęstowany paczką papierosów powiedział nam także, że w okolicy znajduje się gejzer gorącej wody (Taq Jur). Decydujemy się go odnaleźć i zafundować sobie nocną (jest już ok. 21.00) kąpiel. I znowu – "w okolicy" okazuje się około 3-godzinnym poszukiwaniem tego miejsca, kilkakrotnym zmyleniem drogi, wyciąganiem samochodu z błota ... 

Taq Jur Taq Jur fot. Bartosz Musiałowicz
Wreszcie jest! Miejsce jest rewelacyjne. Szybo wyciągamy zapasy wina i wskakujemy, woda gorąca, jest super ... Na końcu świata, w kraju zapomnianym przez Boga, na terenach właściwie nie wiadomo do kogo należących czterech pajaców piło sobie winko i kąpało się w gorącym źródle ... w okolicy podobno czasem operują ormiańscy i azerscy snajperzy ... (co wydało mi się nierealne ponieważ miejsce jest położone w głębi kontrolowanych przez Ormian terytoriów). 

Rano wracamy do Dadivanq. Przejeżdżamy przez Kelbajar – wioskę, w której przed wojną podobno mieszkało ok. 10 tys. ludzi, teraz mieszka 700 osób ... Po drodze zabieramy maszerującego Ormianina, który opowiada nam całkiem ciekawe rzeczy o polityce społecznej rządu Karabachu. Podobno jeżeli ktoś zdecyduje się przyjechać do Karabachu i osiedlić (musi to być małżeństwo) – dostaje od rządu na rozruch 4000 dolarów. Bonusy dostaje się też za ilość dzieci – po spłodzeniu siódmego potomka dostaje się dom. Nasz pasażer opowiedział nam także historię swojego znajomego, który mając sześcioro dzieci strasznie chciał mieć siódme (dom). Postarał się jednak bardziej – urodziły mu się bliźniaki i oprócz domu dostał także samochód. 

Dadivank (IX wiek) Dadivank (IX wiek) fot. Bartosz Musiałowicz
Po wjechaniu do Dadivanq od strony Karabachu należy patrzeć w prawo w góry. Klasztor jest łatwo przeoczyć. Na tle gór można zauważyć słabo widoczny kompleks. Miejsce magiczne ... Jest to jeden z najstarszych obiektów tego typu w Karabachu – pierwsze wzmianki w kronikach pochodzą z IX wieku, a wiadomo z nich, że klasztor istniał dużo wcześniej. Potem kierujemy się przez terytoria okupowane do Armenii (do Vardenis), z mapy wynika że przejazdu tamtędy nie ma (zamknięta granica), ale postanawiamy spróbować. Patrole wojskowe i milicyjne stają się coraz częstsze.

Kontrole nie sprawiają jednak większych Dadivank (IX wiek) Dadivank (IX wiek) fot. Bartosz Musiałowicz
problemów – raz na mój widok oficer zapytał Emina, czy wszyscy w naszym samochodzie to Ormianie, na co Emin odparł, że tak. Żołnierz uśmiechnął się, machnął ręką i pozwolił jechać dalej. Mimo wszystko decyduję się na kamuflaż – chowam kudły i zakładam przyduży kapelusz Mihrana.
Droga prowadzi przez fantastyczną okolicę, widoki są wspaniałe. Wspinamy się wąską serpentyną na jakieś 3000 metrów. Pojawia się mgła, pada deszcz ... Wszędzie dookoła opuszczone domy, żywej duszy... Granicę Armenii przekraczamy nie zatrzymując się. Tak zakończyła się moja nielegalna eskapada do Górnego Karabachu.
 

IRAN

Wjazd + informacje wizowePolacy żeby wjechać do Iranu muszą posiadać wizę. Wiza turystyczna w Warszawie kosztuje 100 USD i jest ważna 3 tygodnie.

Ja niestety zrobiłem zasadniczy błąd i postanowiłem wizę wyrobić sobie w Armenii. Na 2 miesiące przed wyjazdem dostałem informacje z tamtejszej ambasady, że za 90 USD bez problemu dostanę wizę ... nic bardziej mylnego ... Przygody, które towarzyszyły uzyskaniu irańskiej wizy w Armenii spokojnie można nazwać horrorem. 

Zdecydowanie ODRADZAM ubieganie się o wizę Iranu w Armenii. 

Wizy turystyczne wydawane są tylko na zaproszenia (o dziwo tego nie powiedziano mi wcześniej). Zaproszenia można uzyskać tylko w agencjach turystycznych na terenie Erewania (np. Tatev lub Blue Mosque). Uzyskanie wizy turystycznej w ten sposób kosztuje zawrotne sumy (160 USD w Tatev i 230 w Blue Mosque), do tego czeka się na nią tydzień (którego ja już wtedy nie miałem). 

Zdecydowałem się na wizę tranzytową oraz na usługi agencji Blue Mosque (na Mashtots, koło Błękitnego Meczetu). I żałuję ... W tej agencji powiedziano mi, że bez problemu wizę tę mogę przedłużyć w Iranie (wiedziałem, że taka jest praktyka wielu jeżdżących do Iranu osób). Potem dopiero okazało się, że zrobiono mnie po prostu w konia – perskie prawo konsularne zmieniło się już rok wcześniej i wiz tranzytowych w ogóle już się nie przedłuża. Niemożliwe, żeby agencja irańska (Blue Mosque ma dodatkowo autoryzację ambasady Iranu) o tym nie wiedziała ... 

No więc za wizę na 7 dni dałem 100 USD i zadowolony odszedłem ... 

W Iranie próbowałem tę wizę przedłużać 3 razy – nic z tego. Urzędnik w biurze policji ds. cudzoziemców (Informacje w LP są nieaktualne – biuro policji znajduje się obecnie na ulicy Valiesar), kiedy zobaczył pismo z MSZ-u, które mu wręczyłem, wykrztusił z siebie tylko "goodbay mister", schował papierek i więcej się już nie odezwał ... ot i tyle. Interesujące też, że o zmianie prawa poinformowano mnie dopiero w 3 urzędzie, w którym chciałem przedłużyć wizę (w Esfahanie). Nie zrobiono tego ani w Tabrizie, ani w Teheranie. Gdyby poinformowano mnie wcześniej, nie traciłbym czasu na bieganie po urzędach... 

Tak więc wniosek jest jeden – o wizę aplikować w Warszawie, pod żadnym pozorem w Armenii. No i załatwiać wizę pobytową, w żadnym razie tranzytową. 

Krótko o Iranie
Nie będę się tu powtarzał - podróżniczych relacji o Iranie jest w internecie już wiele. I nie dziwota – kraj jest bajeczny, a jego mieszkańcy naprawdę niesamowici. Zupełnym nieporozumieniem są relacje dominujące w mediach, przedstawiające ten kraj jako 18 niebezpieczne dla obcych miejsce. Przeciwnie – Iran to raj dla turysty. Podróżowanie jest tam bajecznie tanie (średnio ok. 3-4 USD za 600-700 km), wyżywienie i kwatery również (hoteliki po 2-4 USD za dobę). Mieszkańcy są gościnni i megapomocni (choć ogólnie po angielsku mówią słabo lub w ogóle nie mówią). Dotyczy to także wojska i policji (choć tu znajomość angielskiego jest lepsza). Tylko jeździć do Iranu... Otwartość i serdeczność Irańczyków można poczuć zwłaszcza kiedy podróżuje się w pojedynkę, doświadczyłem tego wszędzie – zresztą grupa wszędzie stwarza dystans do tubylców. W Iranie samotny podróżnik w rzeczywistości nigdy nie jest samotny – ciągle ktoś go zagaduje, chce pomóc, albo odwrotnie – chce dowiedzieć się jak najwięcej o świecie i to on zadaje masę pytań. W relacji nie udało mi się zawrzeć wszystkich informacji nt. znajomości, które zawarłem w Iranie, ponieważ to po prostu niemożliwe. Jako samotny "jeździec" z długimi blond kudłami wzbudzałem wszędzie zainteresowanie (choć nie takie jak w Armenii) i wszędzie szybko nawiązywałem kontakt z Persami. Irańczycy w ogóle są bardzo otwarci i ciekawi świata. 

Jadąc do Iranu trzeba pamiętać o podstawowych zasadach podróży – facet: długie spodnie, może być koszulka z krótkim rękawem i sandały. Kobieta: długi rękaw, zakryte nogi + skarpetki (pończochy) , zakryte włosy.

Jedyną niefajną rzeczą w Iranie byli taksówkarze – turystom podają 10 razy większe ceny niż Irańczykom (dlatego przed kursem warto zapytać jakiegoś Persa ile powinniśmy zapłacić, innym rozwiązaniem jest po prostu wręczenie 10-krotnie mniejszej sumy i oddalenie się z miejsca zdarzenia, nie zważając na protesty kierowcy, nawet jeśli wystartuje do nas z pięściami).

Teheran
Przymusowy 2-dniowy pobyt w tym mieście (kłopoty wizowe) dał okazję do zweryfikowania panujących poglądów na temat stolicy Iranu. Nie jest to miasto tak nieprzyjemne jak opisuje to większość relacji. Aglomeracja ogromna – 24 miliony ludzi. Poruszanie się jest bardzo utrudnione, korki to prawdziwa plaga. Ale można się chyba do tego przyzwyczaić, mnie się udało dosyć szybko. Mieszkańcy są sympatyczni i na ogół uczynni (oczywiście nie licząc taksówkarzy). Niektóre zaobserwowane szczegóły zrobiły na mnie spore wrażenie – np. policja w tym mieście jeździ sobie nowiutkimi modelami Mercedesów.

Podróż z Armenii do Iranu i pobyt w Iranie
Informacje jakie podaje w tej kwestii Lonely Planet są zupełnie nieaktualne. Wjechać do Iranu można na 2 sposoby. 

  1. Można kupić bilet na bezpośredni autobus z Erewania, który jedzie do Teheranu (przez Tabriz), bilet kosztuje 17000 DR (nieważne, czy jedziemy do Tabrizu, czy Teheranu).
  2. Można też wziąć marszrutkę do granicznego miasta Meghri (6000 DR), tu może być jednak problem – marszrutka nie dojeżdża do samej granicy. Trzeba więc drałować do niej spory kawał. Poza tym przyjazd następuje późnym popołudniem (ok. 17-18). Po odbyciu odprawy i wszelkich formalności znajdujemy się po drugiej stronie granicy późnym wieczorem i tu nie koniec problemów, bo tam nic nie ma i o tej porze nic nie jeździ.

Dlatego zdecydowałem się na wariant pierwszy. Autobus, a właściwie dwa autobusy, które odchodzą do Iranu (zupełnie nie wiem dlaczego – w każdym z nich było po 10 pasażerów) odjeżdżają z dworca Kilikia Avtokayan o 10.00. Autobusy to dobrej klasy klimatyzowane Volvo i Scania. 

Podczas jazdy poznałem Rezę, perskiego studenta architektury w Erewaniu. Sympatyczny koleś zaprosił mnie do swojej ‘daczy’ pod Teheranem, gdzie wybierał się na kilkudniową imprezę ze swoimi znajomymi. 

Na granicę zajechaliśmy ok. 20.00 czasu ormiańskiego, cofam zegarek o pół godziny. Po drodze mijamy interesującą twierdzę w Meghri. Przed samą granicą perskie pasażerki szybko zmieniają swoje wdzianka na obowiązujące w Iranie. Perski celnik zaledwie rzucił okiem na mój bagaż i w ogóle go nie kontrolując machną ręką, żebym poszedł dalej. Zupełnie inaczej było w przypadku Irańczyków – u nich sprawdzano nawet treść przewożonych gazet. Około 4 w nocy docieramy do Tabrizu, gdzie wysiadam. Biorę taksi do hotelu Golshan, gdzie spodziewam się spotkać z polską ekipą, z którą korespondowałem przez internet i planowałem się spotkać. Od ledwie mówiącego po angielsku (dosłownie kilka słów: "Poland go, no Poland, Lahestan go ..") właściciela hotelu dowiedziałem się, że ekipa już się zmyła. Trudno. 

Rano próbuję przedłużyć moją wizę tranzytową – nic z tego (patrz informacje wizowe). Odwiedzam bazar i biorę taksi na dworzec autobusowy. Od razu łapię wypasione klimatyzowane Volvo do Teheranu (33 tys. Riali! 624 km). Podczas jazdy lecą głównie indyjskie filmy – w porównaniu z nimi brazylijskie telenowele to arcydzieła – w życiu nie widziałem większego badziewia! Ciekawostką był fakt, że podróżował z nami indyjski aktor występujący w jednej z tych superprodukcji. Cały autobus miał z niego niezły ubaw. W trakcie jazdy poznałem irańskiego studenta z Teheranu, który udzielił mi krótkiej lekcji podstawowych zwrotów perskich. 

Irańskie drogi to bardzo miłe doświadczenie dla mojego tyłka, obitego niemiłosiernie w Armenii. Autostrady są w bardzo dobrym stanie. Jazda do Teheranu trwa 9-10 godzin. Od razu po przyjeździe (na dworzec zachodni) dzwonię do Rezy, mojego znajomego z autobusu z poprzedniego dnia. Po pół godzinie zjawia się Reza z kolegą, przyjeżdża super wypasionym Peugeotem (zresztą montowanym w Iranie). Jedziemy do niego do domu, gdzie dostaję kolację i poznaję jego rodziców i siostrę. Kobiety zupełnie nie krępują się moją obecnością, włosów nie zakrywają, pokazują nogi (owłosione!). Zabieramy zaopatrzenie i jedziemy po ekipę na imprezę. Okazuje się nią być grupa już nieźle podchmielonych irańskich i włoskich znajomych Rezy! Częstują mnie bimbrem własnej roboty i jedziemy pod Teheran do willi Rezy (basen, dacza, Irańczycy i Włosi zalani w trupa ... godnie reprezentowałem Lahestan). Rano taksówką dojeżdżam do ostatniej stacji zielonej linii metra. Potem przesiadam się w niebieską i czerwoną. W trakcie jazdy zaczepiają mnie dwie irańskie kobiety, matka z córką, oferują pomoc. Są bardzo miłe, ale słabo mówią po angielsku. Matka pomogła dotrzeć mi do biura policji do spraw cudzoziemców (w żadnym razie nie pozwoliła mi zapłacić za taksówkę, co sprawiło że poczułem się naprawdę głupio). Informacje w LP są nieaktualne – biuro policji znajduje się obecnie na ulicy Valiesar. Informacje nt. wizy – patrz informacje wizowe. 

Esfahan Esfahan fot. Bartosz Musiałowicz
W dalszej kolejności zacząłem szukać kwatery – jak większość trampingowców udałem się na plac Chomeiniego (Majdan Chomeini). Szukając hotelu włóczyłem się po okolicy. Tak poznałem Shervina, studenta chemii, dorabiającego sobie w sklepie ze sprzętem 20 elektronicznym. Po godzinie rozmowy Shervin zaprosił mnie do siebie do domu. Spędziłem z jego rodziną 2 dni (tyle trwały wizowe hocki-klocki w Teheranie, ponadto robiłem w Ambasadzie Polskiej wywiad z Ambasadorem, publikowany po moim powrocie), zostałem ugoszczony jak basza, obsypany prezentami, Shervin woził mnie swoją furą (kolejny Peugeot montowany w Iranie) po całym mieście (24 miliony ludzi!). 
Następnie postanowiłem wykorzystać odrobinę czasu jaka mi jeszcze została i wyskoczyć do Esfahanu. U Shervina zostawiłem przeciążony już mocno bagaż. Z dworca głównego biorę nocny autobus (32 tys. Riali). Ok. 5.30 rano jestem w Esfahanie. Walnąłem się na trawkę przed dworcem i przekimałem do 8.00. Potem taksi do biura policji (ostatnia próba wizowa), taksówkarz chciał 10 tys Riali, dostał 3000 (i tak za dużo). 

Esfahan Esfahan fot. Bartosz Musiałowicz
Potem zwiedzam miasto: mosty, Plac Chomeiniego, Piątkowy Meczet, Trzęsący się Minaret (który jednak ani drgnie), Świątynię Ognia nieco poza miastem. W trakcie włóczenia się po mieście poznaję Ameda – ucznia w jednej z tamtejszych szkół artystycznych, znajomość okazuje się bardzo użyteczna. Koleś zna wszystkich większych mistrzów sprzedających swoje wyroby na Majdan Chomeini (fotka jednego z nich, malarza miniatur, znajduje się nawet w przewodniku Lonely Planet, wyd. 2001. str. 42). Dzięki niemu udało mi się uzyskać zniżkę na kilka towarów. 

Wieczór spędziłem nad rzeką sącząc ZamZama i oczekując na sypialny pociąg do Teheranu (w trakcie tej błogiej czynności dosyć śmiało próbowało zawrzeć ze mną znajomość 6 perskich niewiast ...). Bilet na pociąg kupiłem parę godzin wcześniej w biurze, które znajduje się przy placu Enqelab-e Eslami (informacje z LP aktualna, cena biletu: 32 tys. Riali). Wieczorem spod hotelu Kowsar odjeżdża autobus, który dowozi pasażerów do położonego poza miastem dworca kolejowego. Dworzec schludny i nowoczesny. Pociąg także (czysta pościel, klima, uczynny konduktor). Policja i wojsko grzeczni i uczynni. Wracam do Teheranu. 

Następnego dnia wyjeżdżam z Iranu ( ), autobus do Turcji odjechał z dużym opóźnieniem. W samym autobusie poznałem dwóch sympatycznych kolesi – Słowaka, który wracał do domu po 6 miesiącac w Indiach i Rumuna, który wracał z Indii wioząc na handel 400 plakatów z wizerunkami jakichś bóstw indyjskich.

Jeszcze tam wrócę ...

Turcja

WizyWjazd do Turcji nie stanowi dla obywateli polskich żadnego problemu. Za 10 USD kupuje się na granicy wizę i już. Relacja Na drugi dzień rano byliśmy na granicy. Stoi tam już nowy budynek odpraw celnych. Odprawa trwała aż 4 godziny, tureccy celnicy byli upierdliwi do bólu (próbowali odebrać Rumunowi jego plakaty, ale twardziel się nie dał). 

Dogubayazit (Isak Pasha) Dogubayazit (Isak Pasha) fot. Bartosz Musiałowicz
Po pół godziny jazdy od granicy docieramy do Dogubayazit. Łapię okazję do centrum. Wysiadam pod dworcem centralnym (otobus terminal). Od razu jakiś koleś zaprasza mnie na herbatę i udziela masę istotnych informacji – mam szczęście, dosłownie wczoraj otworzono tu informację turystyczną i właśnie w niej jestem (informacja znajduje się dokładnie naprzeciw otobus terminal, na razie tylko biurko i 2 kanapy, ale kolesie wiedzą tam naprawdę sporo). Od nich dowiaduję się, że nie uda mi się już dzisiaj zwiedzić Isak Pasha i dojechać do Karsu, bo bezpośredniego połączenia do Kars nie ma, a w Igdir odradzają nocleg. Igdir bowiem to miasto prostytucjii – prostytuty są w każdym hotelu, dlatego te są drogie (5-6 milionów lirów), pokoje w hotelach nie są zamykane itp. Decyduję się więc zostać. Nocuję u podnóża Isak Pasha na Murat Camping (dojazd busikiem kosztuje 1 mln lirów, natomiast 2-osobowy pokój 2 USD, pole namiotowe 1 USD, prysznic za darmo). Nocleg w Dogubayazit nie ma sensu, hotele są drogie, a samo miasto mało atrakcyjne. Murat Camping jest super. Isak Pasha robi wrażenie (drugi co do wielkości po Top Kapi pałac w Turcji, niestety zrujnowany przez okupacyjne wojska rosyjskie). Do tego niedaleko dosłownie na skałach znajduje się fantastyczna twierdza. Wieczór spędzam popijając piwko Efes z parą sympatycznych Szwajcarów, która rzuciła na rok pracę, wsiadła na rowery i postanowiła dojechać do Chin (w chwili, gdy piszę te słowa są już niedaleko Madras). 

ni ni fot. Bartosz Musiałowicz
Następnego dnia minibusem do Dogubayazit (1 mln). Tam do dworca głównego na piechotę. Z dworca odchodzą dolmusze w różne miejsca (Igdir, Wan, Agri). Ładuję się do busa do Igdir i czekam, aż się zbierze komplet pasażerów. Komplet jest po ok. 45 minutach, możemy jechać (2,5 mln.), jeszcze tylko 10 minut usadzania tej czeredy (wchodzą, wychodzą, zamieniają miejsca) i ruszamy. Po drodze mijamy pierwsze posterunki wojskowe – transportery opancerzone itp. W Igdir dolmusz przyjeżdża w inne miejsce niż to, z którego odchodzi bus do Karsu. Trzeba przejść kawałek do przodu wzdłuż głównej ulicy.

Wymieniam kasę (1 USD = 1.385.000 lirów). O 10.00 ruszamy do Kars, gdzie jesteśmy po 3 godzinach. Dojazd następuje na dworzec, który jest poza miastem. Do miasta dowożą darmowe autobusy (Servisi). Wrzucam bagaż do hotelu (Nuransaray, 5 mln. i nie chcą nic opuścić, ale w cenie jest prysznic). Orientuję się w warunkach jazdy do Ani. Całość imprezy w Tourism Office kosztuje 50-60 mln, co przy 5-6 osobach (tyle mieści się do samochodu) daje po 10-12 mln na głowę. Zezwolenie kosztuje 1 mln i jest wydawane od ręki. W hotelu Gungorem przesiaduje Turek, kierowca, który oferuje turystom swojego minibusa. Dobrze mówi po angielsku. W trakcie włóczenia się po Karsie poznaję grupę turystów z Izraela – wspólnie umawiamy się z tym Turkiem na 10 mln. od głowy na następny dzień rano. Wieczorem wspólnie z innym Żydem (strasznie ich w Turcji dużo) zwiedzam twierdzę w Kars (warta odwiedzin). Poznaję grupę Czechów rozbijających się po Turcji autostopem. Ogólnie Kars, stara ormiańska stolica (w latach 930-961) robi sympatyczne wrażenie. 

Następnego dnia o 8.00 rano zjawia się nasz kierowca. Erzurum Erzurum fot. Bartosz Musiałowicz
Przyłączają się jeszcze do nas Amerykanin i 2 Francuzki. W tym składzie ruszamy do Ani. Po drodze kontrola wojskowa. Ani to przygraniczny teren wojskowy – dostajemy zakaz robienia zdjęć i polecenie zostawienia aparatów (mnie udało się wnieść, efekty przestrzegania zakazu można podziwiać na www.middleeast2003.prv.pl). Będąc we wschodniej Turcji Ani po prostu nie można przegapić. Stara ormiańska stolica (961-1045) robi naprawdę imponujące wrażenie. W drodze powrotnej kierowca wyrzuca nas na dworcu, skąd biorę autobus do Erzurum (10 mln.), na dworcu zostawiam bagaż i jadę do twierdzy Hassan Kalesi (okazuje się, ze minąłem ją po drodze z Kars) w miejscowości Pasinler. Po powrocie szukam kwatery. Wszystko drogie (ARI – 7 mln), a jak tanie to kawał drogi od centrum (Dedehan, Es – 4 mln). Kupuję bilet do Van (20 mln) i decyduję się na nocleg na dworcu – śpię w biurze, w którym kupiłem bilet. Autobus odjeżdża o 5.00 rano. W Van jest o 12.00.  

Ankara Ankara fot. Bartosz Musiałowicz
Na dworcu w Van (który jest trochę poza miastem) zostawiam bagaż i łapię autobus do Hakkari, który jedzie przez Hosap Kalesi (5 mln). Zwiedzam zamek (2 mln, super!). Wracam autostopem. Z dworca jadę autobusem (3 mln) do Akdamar Camping, naprzeciwko wyspy Akdamar. Miejsce jest super – dostaje się pole namiotowe z namiotem za darmoche, trzeba jedynie coś zamówić w barze (np. wodę) i to wystarczy, prysznic też jest darmowy. Można się zakolegować z właścicielem (mnie się udało) i wtedy będzie nam serwował różne dania gratis. Spotykam Polaków, którzy zeszli 3 dni temu z Araratu (udało im się w Dogubayazit dorwać zadziwiająco taniego przewodnika – 70 USD za 2 osoby). Na drugi dzień czekam na komplet chętnych na łajbę na Akdamar (2,5 mln + 2 mln bilet wstępu, tego ostatniego udaje mi się uniknąć). Miejsce jest spoko, stary ormiański kościół nie robi spodziewanego wrażenia, ale jest OK. 

Autostopem wracam do Van. Stolica starożytnej Armenii (840-590 pne) nie jest miłym miejscem, nie ma też co tu robić. Warto natomiast odwiedzić twierdzę (Van Kalesi), która robi duże wrażenie. Jest też tutaj kepming, też darmowy. O 13.00 wyjeżdżam autobusem do Ankary (50 mln). 

Sumela (Góry Kackar) Sumela (Góry Kackar) fot. Bartosz Musiałowicz
Następne 2 dni były zupełnie inne od dotychczasowych – w Ankarze odebrał mnie znajomy z okresu, kiedy jeszcze jako dziecko mieszkałem w Turcji. Od razu zaproponował wypad nad Morze Czarne, w Góry Kackar (czyli 900 km w stronę, z której przyjechałem). Pomyślałem sobie: a co tam i zgodziłem się. Jednak spieszyło mi się już bardzo, więc spędziłem tam tylko 2 dni. Odwiedziłem m.in. Sumelę i jeden z zamków położonych w górach. Po dwóch dniach z miejscowości Pazar, niedaleko Trabzonu ruszyłem autobusem do Stambułu (20 godzin, 50 mln). W ten sposób w ciągu 4 dni przejechałem prawie 3000 tys km ... 

Stambuł - spędziłem tu jeden dzień, przypominając sobie dzieciństwo w towarzystwie mojego internetowego kolegi, Mehmeta. 

Powrót (Turcja-Polska)


Hagia Sophia Hagia Sophia fot. Bartosz Musiałowicz
W Stambule, w biurze Toros (w dzielnicy Laleli) kupiłem bilet na autobus do Suczawy w Rumunii (z 50 USD zbiłem na 42). Autobus wyjechał o 15.00 (o 14.30 odjazd sprzed biura na dworzec przewoźników – Aksaray) i w Suczawie był następnego dnia o 9. W Suczawie 400 m od dworca autobusowego jest postój taksówek, z którego można złapać kurs do Czerniowców (Ukraina). Trzeba jednak czekać na komplet pasażerów, a o 13.00 z Czerniowców jest autobus do Lwowa. Komplet się znalazł po godzinie i jedziemy (5 USD). Na granicy korek. W Czerniowcach byłem 5 minut przed odjazdem autobusu do Lwowa (po targach z kierowcą – nie kupować w kasie! - 5 USD). Na styk. Tutaj jednak szczęście mnie opuściło – przysiadła się do mnie w środku wielka gruba baba wsuwająca przez całą drogę kiełbasę i jakieś warzywa na surowo ... bleeeeeeeeeee W takich warunkach o 21.00 dotelepaliśmy się do Lwowa. Tutaj znowu szczęście – za pół godziny jest autobus do Warszawy. Nie kupiłem biletu w kasie (17 USD), tylko wytargowałem z kierowcą na 14 – były to moje ostatnie drobne. Autobus to zdezelowany Ikarus klasy podobnej jaką pamiętałem z Armenii. 

Po drodze czekała mnie jeszcze jednak ostatnia przygoda – Ukraińscy celnicy – jak tylko dowiedzieli się skąd jadę (Iran, Armenia) to od razu wzięli mnie za przemytnika narkotyków i wybebeszyli gruntownie. Pomyłkę na 7 dolarów w deklaracji dewizowej wzięli za próbę 23 oszustwa ... Zgraja pomylonych służbistów pastwiła się nade mną chyba ze 40 minut ... Potem tego samego chcieli spróbować i nasi – ale na mój jęk rozpaczy odpuścili,. 

O 7.00 rano dotarłem do Warszawy.

słowa kluczowe: termin: czerwiec - sierpień 2003
trasa: Moskwa, Erewan, Garni, Geghard, Echmiadzin, Metsamor, Aragats, Amberd, Dashtadem, Gyumri, Sevan, Lori Berd, Kakavaberd, Khor Virap, Areni, Noravank, Smbataberd, Tatev, Górny

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 1 / 5 (1)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 39998 od 16.11.2004

Komentarze

Liczba komentarzy: 3
Wvwjci

buy arimidex pill purchase arimidex generic order arimidex 1mg generic

Chixkr

buy cialis 5mg sale cialis 5mg drug buy generic ed pills

Eegpxd

best antihistamine decongestant combo best allergy medicine for rash best allergy pill

Dodaj swój komentarz - bo każdy ma przecież coś do powiedzenia...

Nie jesteś zalogowany. Aby uprościć dodawanie komentarzy oraz aby zdobywać punkty - zaloguj się

Imię i nazwisko *
E-mail *
Treść komentarza *



Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone