lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Biszkek  
Kirgiska jurtaKirgistanfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Blinken tackles a tough China visit. Will it help?

Searing heat shuts schools for 33 million children

Free beer and taxi rides to woo voters in Indian city

US jails Chinese man who threatened student activist

TikTok vows to fight 'unconstitutional' US ban

The batting blitz turning cricket into baseball

Australian police launch manhunt for Home and Away star

Diabetic Delhi leader finally gets insulin jab in jail

Ten dead after Malaysia navy helicopters collide

Tens of thousands evacuated from massive China floods

'Stay strong,' parents tell Gaza hostage after video

House speaker heckled by Gaza protesters at Columbia

Searching for missing loved ones in Gaza’s mass graves

Tents appear in Gaza as Israel prepares Rafah offensive

Iranian rapper sentenced to death, says lawyer

UN 'horrified' by Gaza hospital mass grave reports

Argentina seeks arrest of Iranian minister over bombing

'We need a miracle' - Israeli and Palestinian economies battered by war

US to send new Ukraine aid right away, Biden says

Restart aid to Palestinian UN agency, EU urges

Miasta Azji

 Waranasi

warto zobaczyć: 1
transport z Waranasi: 3
dobre rady: 0

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Panaji

warto zobaczyć: 2
transport z Panaji: 1
dobre rady: 0

wybierz
[opinieCount] => 0

 Goa Velha

warto zobaczyć: 4
transport z Goa Velha: 0
dobre rady: 0

wybierz
[opinieCount] => 0

 Agra

warto zobaczyć: 2
transport z Agra: 2
dobre rady: 7

wybierz
[opinieCount] => 0

 Anjuna

warto zobaczyć: 1
transport z Anjuna: 0
dobre rady: 0

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Kirgistan
     kursy walut
     KGS
     PLN
     USD
     EUR
  •  Kirgistan
     wiza i ambasada
    Kirgistan
    ambasada w Polscenie
    wymagana wizanie

Kirgistan 2004

środa, 10 lis 2004
  • dotyczy:  

3.05.04 Osz

Pamir o zmroku z Tronu Salomona w Osz Pamir o zmroku z Tronu Salomona w Osz fot. Piotr Bułacz
Zanim wkroczyliśmy do Kirgistanu, już w strefie granicznej dorwał nas taksiarz i zaproponował przewiezienie do hotelu w centrum Osz za 100 somów kirgiskich (1 usd to 43 somy). Nasze bagaże zostały załadowane do czerwonego żiguli a ja poszedłem wyjaśniać pogranicznikom, że jako obywatel Polski nie potrzebuje wizy do Kirgistanu. Przyszedł dowódca i sprawdził w swoim zeszycie listę państw, które nie potrzebują wizy i ku mojej radości znalazł tam Polskę. Dostaliśmy pieczątki wjazdowe i mogliśmy przekroczyć granicę. Kierowca zawiózł nas do kantoru, których w przeciwieństwie do Uzbekistanu pełno tu wszędzie i wymieniliśmy nieco pieniążków. Co dziwne kurs jest zróżnicowany w zależności od nominałów banknotów. Nie za bardzo chcą wymieniać niskie nominały. Wyjątkiem są tu nowe dwudziestodolarówki. Ale oprócz nich trzeba mieć przynajmniej setki by dostać somy po kursie dnia. 

Tron Salomona Tron Salomona fot. Piotr Bułacz
Dojechaliśmy do hotelu Sara gdzie spotkaliśmy Pawła - za pokój 400 somów. Warunki bardzo przyzwoite i to w samym centrum. Paweł już od rana uczestniczył w obchodach Święta Pracy, które wprawdzie było już dwa dni temu, ale z powodu soboty uroczystości przeniesiono na poniedziałek. Wyciągnęliśmy go jeszcze raz na tron Salomona górujący nad miastem. Można z góry zobaczyć panoramę całego miasta i dodatkowo ośnieżone szczyty Pamiru na południu. My dodatkowo obejrzeliśmy zachód słońca. Wypiliśmy jeszcze piwko "Nasze" za 20 somów i wróciliśmy do hotelu.

4.05.04 Osz - Arslanbob

Okolice Osz Okolice Osz fot. Piotr Bułacz
Chcieliśmy dość szybko wyjechać z Osz, ale najpierw trzeba było załatwić registrancję. Marszrutką za 4 somy pojechaliśmy nieco na południe miasta gdzie według LP znajdował się OVIR, w którym załatwić można wszelkie formalności. Po krótkich poszukiwaniach trafiliśmy do urzędu, gdzie portier stwierdził, że to jednak nie tu i sam zaprowadził nas do pobliskiego budynku, w którym już znajdowali się właściwi dla naszej sprawy urzędnicy. Właściwie mieli się znajdować. Trafiliśmy do Kierownika urzędu, który odesłał nas jednak do towarzysza majora przy wejściu. Ten wyszedł na chwilę i musieliśmy czekać. Przyszedł i zapytał tylko czy wpłaciliśmy po 50 somów w kasie SRK. Oczywiście nie mieliśmy pojęcia ani co to SRK, ani gdzie się znajduje i że mieliśmy tam cokolwiek zapłacić. Wytłumaczył nam, że to jedyna kasa w mieście, która wyda nam odpowiednie kwity po zapłaceniu pieniędzy. Z grubsza wytłumaczył nam jak można tam trafić. Ale po przejściu obok pomnika Lenina, obok stadionu piłkarskiego i przejściu przez rzekę Ak-Buura zaczęliśmy pytać miejscowych. Niestety najczęściej nie mieli pojęcia czego szukamy, albo podawali sprzeczne informacje.

Dopiero w zakładzie energetycznym, gdzie chcieli nam udostępnić bez problemu prąd nawet trójfazowy dowiedzieliśmy się dokąd z grubsza mamy iść. W końcu znaleźliśmy niewielki budynek. Wystaliśmy się w kolejce do kasy i wtedy kasjerka powiedziała nam, że najpierw to trzeba do buchalterii. Poszliśmy do następnego pokoju, gdzie miła dziewczyna wydrukowała nam około dziesięciu stron A4 kwitów i poszliśmy do kasy. Udało się w końcu uzyskać niezbędne kwity. Jak pomyśle ile czasu i papieru zmarnowaliśmy by zapłacić 10 PLN to pozostaje tylko współczuć biednym Kirgizom, którzy mają to na stałe. 

Wróciliśmy do pana majora, ale tego znów nie było. Ten to ma niezłą robotę. Gdy po kilku minutach się pojawił reszta poszła już sprawnie. Wprawdzie marudził, że nie mamy kserokopii paszportów, ale darował nam to gdy dowiedział się że piszemy po rosyjsku i dał nam do wypełnienia formularze. W końcu dostaliśmy niebieski karteczki umożliwiające nam legalny pobyt w Republice Kirgistanu do 16 maja. Załatwianie registrancji zajęło nam sporo ponad dwie godziny.

Pojechaliśmy jeszcze na bazar, ale po uzbeckich nie wywarł na mnie najlepszego wrażania, więc dość szybko po wymianie pieniędzy uciekliśmy do hotelu po bagaże. Dworzec autobusowy jest tuż obok hotelu Sara, więc zapakowaliśmy się do marszrutki jadącej do Jalal-Abad za 60 somów od głowy. Podróż trwała aż dwie godziny ponieważ najkrótsza droga wiedzie przez terytorium Uzbekistanu i po rozpadzie ZSRR konieczny jest objazd przez Uzgun. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem aby droga była tyle razy przekopana w poprzek na tak krótkim odcinku. Pewnie czegoś szukają.

Wiosna to piękna pora na zwiedzanie Wiosna to piękna pora na zwiedzanie fot. Piotr Bułacz
Najedliśmy się w "barze" dworcowym niezłym płowem za 60 somów za 3 porcje z sałatką i herbatą. Ponieważ taksówkarze chcieli 300 somów za przejazd do Bazar-Korgon szukaliśmy dalej i w końcu trafiła się łada za 30 somów za miejsce. Pół godziny i byliśmy na miejscu. Tu, po krótkich negocjacjach z taksówkarzami, którzy chcieli po 200 somów od osoby, złapaliśmy w ostatniej chwili autobus do Arslanbob za 24 somy. Był przepełniony do granic możliwości. Przy 21 miejscach siedzących jechaliśmy co najmniej w 50 osób. Przynajmniej tyle było w moim polu widzenia. My mieliśmy miejsca luksusowe - na naszych plecakach i workach z mąką. Autobusy jeżdżą regularnie co godzinę w obie strony od 6 rano do 16. 

Podróż w górę trwa około 3 godzin, a z powrotem 2. Jechaliśmy wzdłuż bardzo szerokiego koryta rzeki Kara Unkur a widoki na dolinę były rewelacyjne. Co jakiś czas autobus gasł i wtedy pomocnik kierowcy w pięknej kirgiskiej czapce i w dresie z napisem Rosija brał korbę i biegł przed autobus, który po kilku obrotach zapalał ponownie. Najważniejsze, że dojechał. Jednak podróż z Osz do Arslanbob zajęła nam cały dzień. Standardy podróżowania w Kirgistanie znacznie różniły się od uzbeckich. Jeszcze w Polsce ustalałem wstępnie, że będziemy w Arslanbob właśnie 4 maja i nawet zrobiłem rezerwację kwatery w CBT. Jest to organizacja stowarzyszająca mieszkańców, którzy wynajmują kwatery turystom. Jest kilka takich jednostek koordynujących w Kirgistanie, a jedna z nich mieści się w Arslanbob. Nie dotarliśmy jednak do centrali, bo zaraz na przystanku dorwał nas koleś i stwierdził, że on tez jest zrzeszony w CBT i do centrali to pójdziemy jutro. Zaprowadził nas do do swojego domu i tam pokazał całkiem przyjemny pokój sypialny, jadalnię i łazienkę. Nocleg ze śniadaniem za 250 somów, a gorąca kolacja 70.

Poszliśmy jeszcze do centrum na piwko. Arslanbob jest ciekawą miejscowością, ponieważ na terytorium Kirgistanu żyją tu wyłącznie Uzbecy, co widać było po czapkach mężczyzn, spacerujących po mieście . Dowiedzieliśmy się, że w CBT jest tutaj zrzeszonych 14 domostw i każdy czeka na swoją kolej. Ciekawe czy akurat była kolejka naszego gospodarza. 

5.05.2004 Arslanbob

-Mały- wodospad w Arslanbob -Mały- wodospad w Arslanbob fot. Piotr Bułacz
W nocy Krzyś był bardzo niespokojny i miał gorączkę. Wszystko wyjaśniło się rano. Obudził się cały obsypany pęcherzykami ospy wietrznej. Można się było tego trochę spodziewać, ponieważ przed wyjazdem sporo dzieciaków chorowało w jego przedszkolu. Ale miałem nadzieję, że może nie zachoruje. Reszta planów wyprawy stanęła pod dużym znakiem zapytania. Ponieważ mały był nieco zmęczony nocną gorączką położył się spać, a Paweł udał się na mały rekonesans. Okazało się, że bardzo blisko od naszej kwatery jest tak zwany "Mały wodospad" o wysokości 25 metrów, a wszędzie wokół można podziwiać lasy orzechowe.

Krzyś nie gorączkował, więc po badaniu lekarskim został zakwalifikowany na górską wycieczkę do "Wielkiego wodospadu" o wysokości 80 metrów. Poszliśmy do centrum by złapać transport do znajdującej się sporo wyżej turbazy co znacznie skróciłoby trasę pieszej wędrówki. Ze względu na stan zdrowia uczestników byłoby to bardzo wskazane. Gdy tylko dotarliśmy na główny plac podszedł do nas koordynator regionalny CBT i zapytał, który z nas nazywa się Piotr. Zaprowadził nas do biura mieszczącego się w starym kinie. Swego czasu leciały tu nawet seriale polskie typu "Cietyry tankisty i sobaka". Obejrzeliśmy piękne fotki z górskich trekkingów po okolicy. Niestety przez przełęcze obok czterotysięcznika Babasz-Ata można się wspinać dopiero w czerwcu. Dolina za łańcuchem górskim jest podobno przepiękna, a dodatkowo wspaniale ukwiecona a celem wyprawy jest wówczas święte jeziorko. Na trekking potrzeba minimum 3 dni. Dostaliśmy nawet zaproszenie na tygodniowy trekking w sierpniu z Arslanbob do Toktogul. Będzie to wyprawa próbna i moglibyśmy uczestniczyć w niej za darmo, ale Bóg wie gdzie będziemy w sierpniu.

Dostaliśmy jeszcze parę folderów z innych grup CBT. Największym problemem tutejszej grupy jest brak sprzętu turystycznego dla przewodników. Często odkupują za parę groszy mocno już używane ubrania, buty itd. od przyjeżdżających tu turystów. Usługi informacyjno - organizacyjne CBT świadczy za darmo - dopiero przy noclegach, organizowaniu górskich wypraw trzeba wyjmować pieniążki. Nam pomogli jeszcze znaleźć ładę nivę, która za 150 somów zawiozła nas wertepami tak daleko jak to tylko możliwe, poczekała na nas i przywiozła z powrotem. Wprawdzie wodospad jest widoczny przez większość drogi, ale odległość jest dość spora - szczególnie dla chorego sześciolatka, albo dla jego ojca niosącego go na barana. 

Kierowca stwierdził, że za godzinę pewnie zdążymy wrócić, ale za poważnie jego słów nie wziąłem sobie do serca. Wspinaliśmy się powoli wzdłuż górskiej rzeki i chyba niepotrzebnie przeszliśmy na drugą stronę po ogromnym pniu. Spowodowało to małą utratę orientacji. Mapy nie mieliśmy, więc postanowiliśmy iść najkrótszą drogą w kierunku wodospadu. Jak to zwykle bywa najkrótsza droga nie zawsze bywa najkrótszą. Gdy wspięliśmy się odrobinę po osuwających się żwirowisku, nauczony doświadczeniami z Azerbejdżanu, postanowiłem poszukać innej drogi. Musieliśmy więc obejść górkę i od lewej strony doszliśmy do skał. Tu Krzyś usadowił się w cieniu, a my na zmianę wspięliśmy się do punktu widokowego naprzeciw wodospadu. Podobno od drugiej strony można podejść znacznie prościej. Ale o tym dowiedzieliśmy się już po powrocie do Arslanbob. 

Z punktu widokowego oprócz 80-metrowego wodospadu spadającego wśród skał można też podziwiać widok na rozrzuconą w dolinie wioskę i rzekę prowadzącą do niej wodę z gór. Przy trudniejszych chwilach wspinaczki robiłem się mocno czerwony na twarzy, a mój syn powtarzał "Całe szczęście, że mam ospę, bo inaczej sam musiałbym wchodzić".
 
Schodząc, z lenistwa nie wróciliśmy przerzuconego przez rzekę pnia, tylko stwierdziliśmy, że przeprawimy się w dole rzeki. Niestety rzeka robiła się coraz szersza. W końcu doszliśmy do miejsca, gdzie na przeciwległym brzegu czekał już nasz kierowca. Chcąc nie chcąc trzeba było w bród. Na szczęście tylko ja musiałem wejść po kolana do lodowatej wody, by stojąc na śliskich kamieniach, przetransportować Krzysia na drugi brzeg. Brat dał sobie radę sam. Po powrocie do wioski daremnie poszukiwaliśmy sklepiku lub knajpki z zimnym piwkiem. Wszystkie piwne lokale miały właśnie przerwę obiadową. Wróciliśmy więc na kwaterę na herbatkę. Zostawiłem chłopaków wylegujących się na słoneczku lub w cieniu - zależnie od stanu zdrowia i poszedłem sam przez wioskę do "małego" wodospadu. 

W sezonie jest to popularne miejsce pikników dla miejscowych turystów. Stoi tu pełno grillów i budek z napojami. Na szczęście na razie było pusto i wśród śpiewów ptaków wsłuchiwać się mogłem w szum wodospadu. Wodospad położony jest bardzo malowniczo i szczególnie po południu jest doskonale oświetlony co mam nadzieję będzie widoczne na fotografiach. Zgodnie z radą gospodyni, wobec braków środków przeciwświądowych, wstąpiłem do apteki i po powrocie na kwaterę wysmarowałem dzieciaka "zielonką" - tutejszym specyfikiem pomagającym na wszelkie zmiany skórne.
Zjedliśmy jeszcze przygotowane przez gospodynię tradycyjne danie kirgiskie - manty. Są to pierogi z mięsem, kartoflami, cebulą i kapustą. 

6.05.2004 Arslanbob - Arkit - Tash-Komur

Wyjechaliśmy pierwszym autobusem o 6 rano, a ja długo oddychałem głęboko po doniesieniu do autobusu pełnego plecaka i podsypiającego Krzysia - razem około 50 kilogramów. Dobrze, że mieliśmy tylko około 500 metrów. Tak wcześnie autobus nie był jeszcze przepełniony, więc wygodnie w ciągu dwóch godzin dojechaliśmy do Bazar-Korgon. Ponieważ na autobus do Tash-Komur trzeba było czekać ponad godzinę podjechaliśmy około 30 km do Kochkor-Ata za 30 somów od osoby. Tu od razu przesiedliśmy się do dużej wołgi, której kierowca zobowiązał się do przewiezienia nas aż do Tash-Komur za 70 somów od osoby. Podjechał jednak na stację gdzie niezbyt rozważnie zapłaciłem za paliwo i potem po przejechaniu 10 km dojechaliśmy do przygranicznego bazaru. Tu zatrzymał sie i długo szukał nam kogoś komu chciał nas po prostu sprzedać. 

Po kilkukrotnych interwencjach z naszej strony w końcu znaleźliśmy kierowcę z Tash-Komur, który powiedział, że spokojnie zawiezie nas aż do Sary-Chelek i z powrotem. Ponieważ bardzo chcieliśmy obejrzeć to przepiękne jezioro, a zarazem nie stracić zbyt wiele czasu, zgodziliśmy się nawet na 1200 somów za całą podróż. Niestety czekaliśmy najpierw na robiących jeszcze zakupy klientów kierowcy. Czas mijał, ale wciąż nas uspokajano, że zdążymy. W końcu ruszyliśmy. Mijając przepiękne, makowe pola zachwycające czerwienią nie mogłem się powstrzymać od fotografowania. 

Droga do Arkit z Tash-Komur to niestety nie autostrada. Na pokonanie około 80 km potrzebowaliśmy ponad 2 godzin, a kiedy jeszcze zajechaliśmy do przyjaciela naszego kierowcy i zaczęto nas tam częstować napitkami od herbaty, poprzez kefir, piwo aż po wódeczkę zacząłem przypuszczać, że jeziorko dzisiejszego dnia nie jest dla nas. Mało brakło a myliłbym się. Dojechaliśmy do bram Parku Narodowego i tam wartownik najpierw mówił, że jesteśmy za wcześnie jeśli chodzi o porę roku, a potem że za późno jeśli chodzi o porę dnia i nie chciał nas przepuścić. Wysłał nas jednak do dyrektora, który również stwierdził, że możemy wjechać ale jutro po 10 godzinie i to jak zapłacimy 2000 somów. Odłożyliśmy decyzję na później. 

Po drodze popryskaliśmy się leszcze wodą z małego wodospadu wypływającego ze skał i wróciliśmy do przyjaciela naszego kierowcy, ponownie do pokoju gościnnego i napitków. Krzyś nie za bardzo chciał się bawić z Kirgizami. Może wynikało to jeszcze z osłabienia chorobą?. Zjedliśmy bardzo smaczne ziemniaki z cebulą i tak jedząc i popijając zaczęliśmy negocjować z naszym kierowcą. Nie mogliśmy jednak dojść do porozumienia. Zaproponowaliśmy mu dodatkowo 300 somów za pozostanie pół dnia dłużej, ale nie zgodził się. Biorąc pod uwagę spore koszty samego wjazdu i licząc na zmięknięcie kierowcy po sporej dawce alkoholu stwierdziliśmy, że jak nie chce, to wracamy jeszcze dziś do Tash-Komur. Ku naszemu zdziwieniu nie stanowiło to dla niego żadnego problemu i nocą po górskich wertepach dowiózł nas bez problemu. Na dodatek sam zaproponował nam nocleg u siebie. Przystaliśmy chętnie na jego propozycję biorąc pod uwagę, że było już po 23. 

7.05.2004 Tash-Komur - Biszkek

Z Biszkeku niedaleko w poteżne góry... Z Biszkeku niedaleko w poteżne góry... fot. Piotr Bułacz
Niebo o poranku pomogło nam łatwiej zapomnieć o wczorajszym niepowodzeniu w Arkit. Na pewno żałowaliśmy, że byliśmy 10 km od celu i jednak nie zobaczyliśmy jeziora, ale jak to mówiła kiedyś znajoma zawsze trzeba zostawić sobie pewien niedosyt. Ciężkie chmury wisiały nad ziemią i w każdej chwili zanosiło się na duże opady. Dojechaliśmy do głównej trasy przy dużym moście i tu postanowiliśmy złapać transport dalej. Celem dzisiejszego dnia był Biszkek. Mieliśmy do pokonania ponad 500 km i dwie przełęcze ponad 3000 metrów n.p.m. Taksiarze nie chcieli zejść poniżej 700 somów od osoby. Czekaliśmy więc na autobus do Toktogul. Dopiero Paweł znalazł gdzieś w krzakach gościa, który zgodził się zabrać nas pięknym, niebieskim moskwiczem kombi, w moim wieku mniej więcej, za 450 somów. 

Razem z nami jechało jeszcze dwóch Kirgizów i jedno Kirgiziątko w wieku Krzysia. Niestety plecaki nie zmieściły się już do środka i trzeba było przywiązać je na dachu. Zaraz gdy ruszyliśmy zaczęło padać i tak padało przez dwanaście godzin podróży, która miała trwać godzin osiem. Nawet przy kiepskiej pogodzie widoki miejscami były wspaniałe. Najpierw jechaliśmy wzdłuż turkusowej rzeki mijając wysokie skały po obu stronach, a potem dojechaliśmy do zbiornika Toktogulskiego. Otoczone górami jezioro wygląda niesamowicie. Trzeba tu będzie przyjechać na pewno przy pięknej pogodzie w przyszłości. Deszcz przybierał na sile, nasze plecaki mokły niemiłosiernie a nasz moskwicz zaczął nam przypominać ile ma lat. Początkowo kierowca musiał przedmuchać gaźnik - rozkręcił go po prostu i dmuchał weń dłuższą chwilę (nie ostatni raz zresztą), potem nie mieliśmy ładowania napraw paska klinowego było co najmniej kilka, aż w końcu w budce pomiędzy przełęczami kupiliśmy odpowiedni, a na koniec zagotowała się woda w chłodnicy na jednym z podjazdów. 

Wszystkich napraw było kilkanaście. Szkoda tylko, że od pewnej wysokości wjechaliśmy w chmury i oprócz ośnieżonego pobocza i gęstej mgły widzieliśmy tylko kierowcę naprawiającego samochód w strugach deszczu lub przy padającym śniegu. Krzyś zasnąwszy tuż po obiedzie w przydrożnej knajpce w Toktogul obudził się dopiero na przełęczy i stwierdził "Znów mamy zimę?". Byliśmy bowiem na wysokości 3175 metrów. W międzyczasie wjechaliśmy w górski tunel całkowicie zablokowany przez stado owiec. Widocznie w kirgiskich przepisach ruchu drogowego owce mają pierwszeństwo. Druga przełęcz ma ponad 3500 metrów, ale na szczęście zbudowano tunel na niższej wysokości, który ułatwia przejazd. 

Dojechaliśmy do Biszkeku już po zmroku. Kierowca chciał nas wysadzić na przedmieściach, ale niestety nie mieliśmy już tutejszej waluty, a dodatkowo nasz plecaki można było wykręcać i były co najmniej 5 kilogramów cięższe. Znalazł nam więc taksówkę i o 50 somów obniżył koszta przejazdu abyśmy mieli czym zapłacić. Taksówkarz nie znał niestety miasta ale na szczęście miałem w LP mały plan i zaprowadziłem go do szukanego przez nas hotelu Salima. Pokoje były znośne. Niestety nie było ciepłej wody a na korytarzu zdarzyło mi się pogonić małą myszkę, ale nie ma co wybrzydzać po 21 w obcym mieście. Rozwiesiłem sznurki w pokoju i powoli cały pokój bardziej przypominał suszarnię niż sypialnię. 

8.05.2004 Biszkek

Pogoda o dziwo znów diametralnie zmieniła się. Ubrania suszyło się, a my poszliśmy pozwiedzać Biszkek. Bez problemów wymieniliśmy pieniądze w jednym z licznych tu kantorów i mogliśmy zjeść śniadanie. Krzyś miał ochotę na znane mu już z Uzbekistanu somsy. Po 8 somów sztuka kupiliśmy po kilka na głowę. W odróżnieniu od uzbeckich mieliśmy większy wybór. Oprócz kapuścianych były też somsy serowe i mięsne. Wszystko to kupiliśmy w sklepie spożywczym, a miłe ekspedientki ustąpiły nam nawet miejsca by było gdzie wypić herbatę.
W samym centrum znaleźliśmy biuro CBT i tam spotkaliśmy Aigul, z którą korespondowałem jeszcze z Polski. Opowiedziała nam nieco o Biszkeku i poradziła by najpierw jechać do Karakol a kanion Ala-Archa zostawić sobie na koniec wycieczki przed odlotem samolotu. Oficjalna cena wycieczki z przewodnikiem z biura do Ala-Archy miała nas kosztować 30 USD, ale byłem pewien, że na własną rękę da się załatwić dużo taniej.

Internet w Biszkeku bardzo nas zaskoczył. Za 45 somów na godzinę mieliśmy błyskawiczny transfer. Strony z polskich serwerów otwierały się bez najmniejszego opóźnienia.
Kolejnym punktem wycieczki był największy w Biszkeku bazar "Oszskij". Moim jednak zdaniem daleko mu do bazaru w Samarkandzie, przede wszystkim pod względem egzotyki i kolorytu. Asortyment towarów jest jednak bardzo szeroki - od artykułów spożywczych, poprzez szeroko rozumiane chemiczne aż po odzież - z poradziecką, wojskową włącznie. Można tu również spotkać naprawiających na miejscu różne artykuły rzemieślników. My kupiliśmy trochę przypraw i kirgiskie czapeczki. Niestety nie udało się nam znaleźć dzwoneczka i pieprzniczki. Przejazd marszrutką po mieście kosztuje 5 somów.

Chcieliśmy iść do kina, ale jak to już na tej wycieczce bywało znów repertuar nie był odpowiedni dla wszystkich uczestników - tylko amerykańskie filmy od 18 lat. Na szczęście w operze mieliśmy więcej powodów do radości. Z okazji Dnia Zwycięstwa odbywał się uroczysty, a przy tym darmowy koncert. Dobrze, że przyszliśmy dość wcześnie ponieważ prawie wszystkie miejsca były zajęte. W większości przez kombatantów obwieszonych medalami. Odbyliśmy małą podróż w czasie. Gdy żeński chór przyodziany w piękne czerwone suknie przy akompaniamencie wojskowej orkiestry zaintonował "Stawaj starana rodnaja..." jeden z weteranów wykrzyknął, że należy wstać i cała sala odśpiewała z chórem na stojąco. A ja sobie myślałem jak to możliwe, że jeszcze po 60 latach, w stolicy niepodległego Kirgistanu ludzie tak uroczyście świętują Dzień Zwycięstwa. Cóż naród kirgiski miał wspólnego z tą wojną i dla jakiej idei wielu z nich poświęciło swoje życie? Kiedyś były inne czasy. Może musieli iść na wojnę, ale cała ideologia przetrwała w ludzkich głowach już kilka pokoleń. Ciekawe co myślą o tym młodzi Kirgizi?. Soliści operowi pięknie śpiewali pieśni wojenne, a mój syn nie chciał wyjść, gdy razem z Pawłem doszliśmy do wniosku, że wystarczy nam powtórki z historii. Takiej uroczystości w Polsce już raczej nie zobaczymy. 

9.05.2004 Biszkek - Karakol

Z okazji Dnia Zwycięstwa odbywała się jeszcze wojskowa parada. Pod względem świętowania okres 1-9 maja jest chyba najobfitszy w Kirgistanie. Ulice w centrum Biszkeku są zbudowane jakby specjalnie do takich parad. Kilkupasmowe, jednokierunkowe drogi nawet w dni powszednie nie są zbyt zapełnione samochodami. W dzisiejszym dniu były w ogóle zamknięte dla ruchu kołowego. Wzdłuż dróg mnóstwo sprzedających napoje i przekąski - zjedliśmy nawet miejscowego hamburgera za 15 somów.

Wojsko maszerowało przy akompaniamencie orkiestry, a ma za nim. Na Placu Zwycięstwa spotkało nas jednak rozczarowanie -żadnej trybuny honorowej, a i na sam plac wpuszczano tylko wojsko i kombatantów. Wróciliśmy więc do hotelu i taksówką za 60 somów pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Udało się na złapać odjeżdżający za chwilę autobus do Karakol. Odjeżdżają co godzinę. Biorąc pod uwagę odległość liczyliśmy na dość krótką podróż. Wstępnie zaplanowaliśmy przejazd tylko do Cholpon-Ata - bilet 110 somów. W autobusie było video i Krzyś, spragniony już nieco cywilizacji, przez 3 godziny nie oderwał oczu od lecących po rosyjsku filmów.

Cały czas jechaliśmy w kierunku wschodnim a od samego Biszkeku towarzyszyły nam ośnieżone szczyty. Gdy od Balykczy dołączyło do nich jeszcze piękne jezioro Issyk-Kul nie odrywaliśmy wzroku od krajobrazów. Jechaliśmy tak wolno, że w Cholpon -Ata podjęliśmy decyzję, że jedziemy bezpośrednio do Karakolu - musieliśmy dopłacić 50 somów.
Po filmach Krzyś zasnął, a my dalej cieszyliśmy oczy widokami. Po przeciwnej stronie do jeziora mijaliśmy zaskakująco liczne cmentarze. Były specyficzną mieszaniną muzułmańskich grobowców w formie małych świątyń i radzieckich pomników z pięcioramienną gwiazdą na szczycie. Również w mijanych drewnianych chatach radzieckie gwiazdy były częstym elementem dekoracyjnym.

Podróż przeciągnęła się do 18. Wylądowaliśmy w otoczonym wysokimi górami miasteczku Karakol. Wieczorne słońce ubarwiało dodatkowo śliczną okolicę. Nie znaleźliśmy nikogo w biurze CBT, więc postanowiliśmy zjeść obiadokolację.
Trafiliśmy do lokalu "Iljusza". Jest to jednocześnie restauracja i nocny klub. Początkowo czuliśmy się nieco dziwnie z naszymi plecakami na tarasie, gdzie właśnie goście bawili się przy karaoke. Zachęceni jednak przez obsługę zrzuciliśmy plecaki pod ścianę i usiedliśmy przy stoliku specjalnie dla nas przyniesionym. Tak dobrego jedzenia na tej wycieczce jeszcze nie jedliśmy. Ja jadłem lagman, Krzyś kotlety z frytkami, a Paweł Azu i zupę czosnkową. Nie dość, że wszystko wyśmienite, to jeszcze obsługiwała nas śliczna kelnereczka.

Wszyscy wkoło nas ostro popijali i tańczyli. Nic dziwnego - najtańsza wódeczka w knajpie za 13 somów 0,7 litra. Jak to nie być alkoholikiem ?. Zapłaciliśmy 400 somów razem z kilkoma piwkami, które są tu droższe niż wódka. Trochę już wiekowa koordynatorka CBT, którą ściągnęliśmy telefonicznie do knajpy nieco zdziwiła się widząc nas w takim lokalu. Na szczęście zaprowadziła nas do kwatery do Pani Lilii. To chyba nasz najlepszy nocleg w Kirgistanie. Niestety za komfort się płaci - 350 somów ze śniadaniem od osoby. Mira koordynatorka zadzwoniła jeszcze, że na jutro jesteśmy umówieni z firmą organizującą wypady w góry. 

10.05.2004 Altyn Araszan

Jeszcze z kwatery dogadałem się z żoną szefa Yak-Tours Julią w sprawie wyprawy do doliny Altyn-Araszan. Musieliśmy tylko znaleźć biuro na ulicy Gagarina . Po pysznych naleśnikach u pani Lilii mieliśmy sporo sił, by z plecakami kluczyć po mieście w poszukiwaniu Yak-Tours. Nawet Krzyś zjadł bardzo dużo, co świadczyło o zbliżającym się powrocie pełnego zdrowia. Po małych kłopotach dotarliśmy na Gagarina 10 i już konkretnie omówiliśmy szczegóły wyprawy. Cena 35 USD od osoby była dość wysoka, ale biorąc pod uwagę, że za te pieniądze mieliśmy wynajętego UAZa z kierowcą, przewodnika, kucharkę, żarcie, nocleg w schronisku na 2300m oraz dodatkowo kąpiel w gorących źródłach zdecydowaliśmy się. Można taką imprezę zorganizować sobie samemu za mniejsze pieniądze, ale potrzeba wtedy sporo czasu więcej. 

Środkami komunikacji publicznej dojechać można do Tieplokliuszenki (aktualnie Ak-Suu) a dalej trzeba pieszo. My mieliśmy samochód terenowy, który powinien nas zawieź na samo miejsce. Na szczęście lawiny zagrodziły przejazd i sporą część trasy (7km) pokonaliśmy pieszo. Akurat tyle by poczuć się nieźle w górach a nie zmęczyć za bardzo. Nasz młody przewodnik Jarosław z Ukrainy pobiegł jeszcze przed wyjazdem po prowiant. Chłopak ma 18 lat, a już od 3 pracuje jako przewodnik utrzymując matkę i siostrę. Zapakowaliśmy się do ślicznego, dziewiętnastoletniego UAZa, którym powoził jego dumny właściciel Wiktor. Zastanawialiśmy się chwilę do kogo jest on podobny, ale nalepka z Chuckiem Norrisem przy kierownicy wszystko wyjaśniła. Wąsy, fryzura a nawet okulary były identyczne. Kiedy powiedzieliśmy Wiktorowi o jego podobieństwie, widać było u niego sporą radość i dumę.

Najpierw dojechaliśmy do Ak-Suu a potem już w dolinę. Asfalt szybko się skończył i trzeba było zmienić przełożenie na 4x4. Kamienistą drogą jechaliśmy ponad 10 km aż drogę zagroziła nam lawina, która po zimie nie zdążyła jeszcze stopnieć. Dalej już pieszo. Nasza kucharka Irina całą drogę pokonała pieszo, ale zdążyła nas jeszcze wyprzedzić. Chyba dość często pokonuje tę trasę. Krzyś szedł bardzo dzielnie sam i dopiero pod koniec odrobinę ustał. Im wyżej tym chłodniej, a i pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Gdy wychodziliśmy świeciło słońce, a tuż przed celem złapała nas burza gradowa. Schowaliśmy się pod drzewem, ale po kilku minutach opady nasiliły się. Trochę moknąc dotarliśmy na szczęście dość szybko do schroniska i baraku stojącego obok. Czekała już na nas herbatka i pyszne spaghetti. Niebo nie dawało żadnych nadziei na poprawę pogody więc zrezygnowaliśmy z planowanej wycieczki po okolicy. Jak stwierdził Jarek pogoda nie najgorsza, tyko wódki za mało wzięliśmy. Pograliśmy w karty, rozpaliliśmy w kominku, pośpiewaliśmy i upiekliśmy wspaniałe szaszłyki. W wojskowych śpiworach (do -25 stopni) ulokowaliśmy się w końcu w sypialni. 

11.05.2004 Altyn Araszan, Jeti Oghuz

Pik Pałatka o świcie Pik Pałatka o świcie fot. Piotr Bułacz
Obudziłem się o świcie około 5.30 i razem z Pawłem wyszliśmy na małą sesję fotograficzną. Tym razem mieliśmy szczęście - niebo było bezchmurne. Cała dolina pokryta była zmrożonym śniegiem i mocno zacieniona przez okoliczne szczyty. Jedynie Pik Pałatka, najwyższy w okolicy (4260m) oświetlało różowawym światłem wschodzące powoli słońce. Szczyt faktycznie wyglądał jak namiot. Zrobiłem sobie mała wycieczkę wzdłuż doliny obserwując wędrówkę słoneczka na niebie i po szczytach wokół doliny. Rozpaliliśmy ponownie w kominku by ogrzać się nieco zanim słońce rozgrzeje okolicę. Koło ósmej wstali też Jarek z Iriną i przygotowali śniadanie. Gdy po zupce mlecznej wyszliśmy na dwór, po śniegu nie było już śladu. Po mokrej jeszcze trawie udaliśmy się do oddalonych nieco zabudowań by zażyć gorących kąpieli siarkowych. 

Można tu przyjść indywidualnie - kąpiel 50 somów od osoby. Dostaliśmy klucz do jednej z kabin i rozebraliśmy się do rosołu by wskoczyć do wody o temperaturze około 50 stopni Celsjusza. Krzyś pomimo tego, że się nie kąpał też miał radochę. Najpierw kręcił nas kąpiących się, potem polewał nas gorącą wodą a w końcu filmował Pawła biegnącego do lodowatej wody w rzece i z powrotem. Ostatecznie postanowiłem jednak małego też wykąpać - nie mył się już prawie tydzień. Dla niego jednak woda była trochę za ciepła. Zanurzył się więc szybko na chwilę i wyszedł z powrotem. Ubraliśmy się ponownie dość ciepło - na zewnątrz była temperatura w okolicach zera stopni. Niestety trzeba było schodzić w dół. Chuck Norris już na nas czekał koło lawiny. Krajobrazy wokół bajkowe - żal było opuszczać to miejsce. Jedno z wielu do których chciałbym w przyszłości wrócić.

Z Jarkiem zaprzyjaźniliśmy się tak bardzo, że zaproponował nam załatwienie taniego noclegu i transportu do Doliny Kwiatów - Jeti Oghuz bez pośrednictwa. Za dużo z transportem nie musiał załatwiać - dogadaliśmy się od razu z Chuckiem tzn. z Wiktorem oczywiście. Zabraliśmy plecaki z Yak-Tors i poszliśmy do "Iljuszy" na obiadek. Początkowo dziwiłem się czemu obsługują nas dwie kelnerki, ale potem okazało się, że jednej z nich tak spodobał się Pawełek, że zaczęła podsyłać mu liściki przez koleżankę. Umówiliśmy się na wieczór i udaliśmy się z Jarkiem do jego przyjaciela Wołodii, gdzie dostaliśmy nocleg za 150 somów i to z telewizorem i komputerem w pokoju. Zostawiliśmy bagaże i wróciliśmy do centrum by spotkać się z naszym kierowcą.

Za 350 somów Wiktor zawiózł nas do Jeti Oghuz - razem z Jarkiem i Wołodią oczywiście. Dotarliśmy do doliny położonej nieco na zachód od Karakol i jechaliśmy aż do czerwonych skał "Siedmiu Byków" i "Rozbitego Serca". Po drodze mijaliśmy sporo Kirgizów galopujących po okolicy na oklep. Wzajemne relacje żyjących tu Kirgizów i Rosjan nie są najlepsze. O rasizmie Rosjan najlepiej świadczy fakt, że Jarek stwierdził w luźnej rozmowie, że nie rozumie dlaczego "Władcy pierścieni" nie kręcili w Kirgistanie; góry tu taki same piękne jak w Nowej Zelandii, ale orków nie trzeba byłoby charakteryzować... Pytałem czemu tak podchodzą do spraw narodowościowych. W odpowiedzi na to Wołodia pokazał nam blizny po nożu, którym został ugodzony na dyskotece tylko za to, że jest Rosjaninem. Nie poruszaliśmy za często tego tematu, ponieważ ja mam nieco inne zdanie o ludziach innego koloru skóry albo kształtu oczu.

Czerwone skały w Jeti Oghuz Czerwone skały w Jeti Oghuz fot. Piotr Bułacz
Pospacerowaliśmy po okolicy podziwiając czerwone skały i wysokie, ośnieżone szczyty Tien-Szan na horyzoncie. Stary Kirgiz pilnował z dalekiego wzgórza pasące się w okolicy stado owiec, kontrolując zwierzęta przy pomocy lornetki. Jest kilka legend wyjaśniających dlaczego skały w Jeti Oghuz są czerwone. Jarek opowiedział Krzysiowi jedną z nich:
"Dawno, dawno temu żyło sobie dwóch chanów. Jeden z nich miał piękną żonę. Zazdrosny drugi porwał mu ją. Dotknięty mąż zażądał zwrotu kobiety, bo w przeciwnym wypadku zaatakuje sąsiada całą swą armią. Zebrała się starszyzna by uradzić co tu zrobić by władca nie stracił honoru i aby zapobiec krwawej wojnie. Postanowiono księżniczkę oddać, ale martwą. W dolinie zabito siedem byków i w końcu księżniczkę, od krwi której skały w okolicy zrobiły się czerwone, a byki i złamane serce księżniczki stoją w dolinie do dziś...."
Nie udało się nam jednak zobaczyć za dużo kwiatów, z których dolina słynie. Kwiaty kwitną tu pięknie nieco później.

Wróciliśmy ponownie do Iliuszy na tańce i wszyscy wspólnie - razem z Anią - bawiliśmy się do późnej nocy. 

12.05.2004 Karakol - Cholpon-Ata

Zanim chłopaki doszli do siebie po wczorajszych zabawach Krzyś mógł nacieszyć się dostępem do komputera. Powoli przeraża mnie jak szybko może rozwinąć się uzależnienie od zdobyczy cywilizacyjnych u takiego sześciolatka. Coś trzeba będzie z tym zrobić po powrocie do domu.
Zapakowaliśmy się wszyscy do taksówki i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. 

Ekipa nieco się rozrosła - Jarek, Wołodia i Ania jechali z nami. Za 70 somów od osoby jechaliśmy marszrutką do Cholpon-Ata około 3 godzin. Wołodia zaprowadził nas do domu swojej ciotki, gdzie w dość surowych warunkach mieszkaliśmy dwa następne dni za 150 somów od osoby za noc. Najważniejsze, że w gospodarstwie mieszkała również rosyjska rodzina z dzieciakami w wieku odpowiednim dla Krzysia. Wprawdzie Staś i Sierioża chodzili już do szkoły, ale Krzyś jest dość wyrośnięty i nie miał kłopotów ze wspólną zabawą. Przez kolejne dwa dni bawili się wspólnie doskonale, okresowo zasilani przez sąsiada Kirgiza. Oczywiście z braku sprzętu elektronicznego zabawa ograniczała się głównie do wojny, gdzie co chwila Krzyś ustalał kto tu "wrag" a kto "druzja". 

Wybraliśmy się na plażę nieco oddaloną od centrum. Widać, że miasteczko czeka jeszcze na rozpoczęcie sezonu wakacyjnego. Wszystkie budki jeszcze pozamykane, a turystów na razie nie widać. W szczycie sezonu - lipiec, sierpień - podobno przyjeżdżają tu tłumy i to nie tylko z Biszkeku, ale i z niedalekiej Ałma-Aty w Kazachstanie. Nie na darmo jezioro nosi nazwę "ciepłe jezioro". Teraz jednak jeszcze za wcześnie na to ciepło. Przekonali się o tym Jarek i Ania, którzy zafundowali sobie kąpiel w zimnej wodzie w kompletnym ubraniu.

Po zmianie ubrań poszliśmy na Cerkiew w Karakol Cerkiew w Karakol fot. Piotr Bułacz
bazar celem zakupienia żywności i napitków. Bazar jest na drugim końcu miasteczka więc mieliśmy okazję zwiedzić po drodze park i zapoznać się z najważniejszymi budowlami. Zza płotu obejrzeliśmy między innymi strzeżoną rezydencję prezydenta Kirgistanu położoną nad samym morzem. Zakupiliśmy sporo warzyw i udziec barani (110 somów za kilogram). Jedzenia mieliśmy dla całej szóstki na dwa dni. My robiliśmy trochę za sponsorów imprezy, ale za to Jarek i Ania wzięli się za szykowanie jedzenia. Nawet nieźle im wyszło. Chociaż zanim cokolwiek było gotowe zużyliśmy cały zapas gorących kubków aby zaspokoić pierwszy głód.

Wołodia z Jarkiem poszli potem n ryby, a my z Pawłem fotografować zachód słońca. Niestety plaża nie była plażą na zachód, mimo iż przeleźliśmy przez murek i szukaliśmy lepszego brzegu na terenie prywatnym. Góry otaczające jezioro z ośnieżonymi jeszcze o tej porze roku szczytami wprawiają w zachwyt.
Mieliśmy jeszcze zamiar zajrzeć do kina, ale sprawia ono wrażenie zamkniętego tuż po wojnie światowej.
Chłopaki przynieśli z rybałki tylko 4 półlitrowe Baltiki trojki. Ale do szaszłyków były one wyśmienite. 

13.05.2004 Cholpon-Ata

Dzień zaczęliśmy kolejną potrawą z baraniny - pyszną zupą przygotowana przez Anię.
Krzyś nie miał problemów z towarzystwem do zabawy ponieważ dzieciaki chodzą do szkoły na zmiany. Do południa walczył za Stasiem, a po południu miał za kompana Sieriożę. Trudno go było wyciągnąć na zwiedzanie okolicy, ale w końcu musiał ulec argumentacji tatusia, który postanowił mu jednak udowodnić kto tu jest szefem. Wybraliśmy się do otwartego muzeum kilka kilometrów za miastem, w którym podziwiać można scytyjskie malunki na kamieniach sprzed 2500 lat. Z powodu Ani i jej obuwia musieliśmy wziąć taksówkę za 100 somów w obie strony. Dojechaliśmy do kilkuhektarowego pola, który porozrzucane są w dużej ilości głazy różnej wielkości. Na niektórych z nich można dostrzec rysunki, symbole i obok tych stoją karteczki z napisami co właśnie widzimy. Zbyt dużego wrażenia ten kamienny skansen na mnie nie zrobił. Być może dlatego, że spodziewałem się czegoś innego.

Znaleźliśmy potem chłopaków łowiących ryby w małym jeziorku obok plaży i zafundowaliśmy sobie plażowanie, które dość szybko przerwało nam stado owiec i kóz szukających wszędzie odrobiny zielonego pożywienia. Dobrze, że nas nie podeptały. Obok nas próbowało swoich sił kilku Kirgizów, ale zachowywali się tak głośno, że ryby musiałyby chyba umierać z głodu aby podpłynąć do wiszących na haczykach przynęt. Na nasze przynęty też za bardzo nie miały ochoty - zanosiło się na kolejne Baltiki wieczorem. Paweł z Jarkiem zafundowali sobie jeszcze na koniec orzeźwiającą kąpiel - tym razem już w kąpielówkach.

W samym centrum Cholpon Ata zwiedziliśmy jeszcze muzeum - wstęp 35 somów. Muzeum bardzo interesujące - eksponaty, fotografie, mapy z czasów od petroglifów, poprzez Czyngiz-Chana, Temudżynów aż po okres Rosji, II wojny światowej i ZSRR. Zdecydowanie ciekawsze niż skansen z głazami.
Na kwaterze wojna trwała nadal aż do nocy, a dzieciaki coraz lepiej porozumiewali się ze sobą. Kilka dni jeszcze i Krzyś mówiłby po rosyjsku. 

14.05.2004 Cholpon-Ata Ala-Archa Biszkek

Pożegnaliśmy naszych U wylotu doliny Ala Arczy U wylotu doliny Ala Arczy fot. Piotr Bułacz
przyjaciół z Kirgizji i ruszyliśmy w drogę powrotną do Biszkeku. Już następnej nocy mieliśmy samolot. Wprawdzie bilety na marszrutkę kosztowały po 150 somów, ale było tylko jedno miejsce dla mnie z Krzysiem na kolanach. Paweł skorzystał więc ze zniżki i za 100 somów położył się na plecaku w przejściu na środku busa. Chyba miał najwygodniejsze miejsce. Podróż minęła znacznie szybciej niż autobusem. Byliśmy w Biszkeku po 4 godzinach wliczając w to krótki postój przy granicy z Kazachstanem. Kierowca wysadził wszystkich i z naszymi bagażami przejechał przez most do sąsiedniego kraju aby zatankować do pełna. Widocznie za granicą paliwo znacznie tańsze.

W dolinie Ala Arczy W dolinie Ala Arczy fot. Piotr Bułacz
Mieliśmy jeszcze pół dni i postanowiliśmy wykorzystać go na wycieczkę do Ala-Arczy, doliny w pobliżu Biszkeku, w której ze względu na piękne okoliczności przyrody został utworzony park narodowy. Szybko nawiązałem kontakt z taksiarzami i z 1000 somów udało mi się zjechać do 600 za podróż w obie strony i czekanie na nas na miejscu. Nie musieliśmy się martwić co zrobić z plecakami. Zapakowaliśmy się do starej wołgi a oprócz nas i kierowcy wsiadł jeszcze ogromny Kirgiz - kolego kierowcy, który nie był jeszcze nigdy w kanionie pomimo, iż mieszka już ponad 30 lat 40 kilometrów od niego.

Przy wjeździe na teren parku trzeba było zapłacić jeszcze 30 somów od głowy i 60 od samochodu. Do bram parku można dojechać marszrutką, ale odległość do hotelików i parkingu do którego można maksymalnie dojechać jest spora. Myślę, że busem byłaby to wyprawa na cały dzień. Od parkingu poszliśmy nieco w górę wzdłuż spływającej z lodowca rzeki, ale zmęczenie dawało się we znaki, szczególnie Krzysiowi. Usiedliśmy zatem na kamieniach przy rzece i zrobiliśmy sobie piknik podziwiając wysokie, ośnieżone ściany skalne szerokiej doliny. To kolejne miejsce gdzie można przyjechać na kilkudniowy trekking pod namiot. Istnieje też możliwość noclegu w wysokiej kategorii hoteliku z sauną za 30-60 USD za pokój, albo w barakach obok za 5 USD od łóżka.

Czas mijał nieubłaganie, więc musieliśmy wracać do Biszkeku. Po małej kolacyjce i zakupach na oszskim bazarze wsiedliśmy w marszrutkę 321, która za 20 somów jedzie ż do Manas, gdzie znajduje się port lotniczy. Dojechaliśmy około 20 w czasie zachodu słońca i mieliśmy do spędzenia całą noc na lotnisku - samolot odlatywał o 5, kiedy słońce już wschodziło. Trochę czasu spędziliśmy przy niezłym pod względem przepustowości internecie - 50 somów za godzinę, a resztę chłopaki przespali a ja uzupełniałem notatki z podróży. 

15.05.2004 Biszkek - Moskwa - Kaliningrad - Polska

Samolot odleciał bez żadnych problemów. Kontrola również nie była zbyt uciążliwa. Wylądowaliśmy spokojnie w Moskwie, gdzie temperatura była, pomimo późniejszej pory kilkanaście stopni niższa. Niestety wracaliśmy z ciepłych krajów do naszej zimnej Europy. Oczywiście trochę wyjaśnienia o naszym tranzycie na lotnisku w Moskwie mieliśmy, ale po konsultacjach z dowództwem zostaliśmy wpuszczeni na teren Rosji. A po 4 godzinach już lecieliśmy do Kaliningradu, który przywitał nas deszczowo. Zrezygnowaliśmy zatem z planowanego dnia w stolicy Obwodu i złapaliśmy polski autobus do Olsztyna. Pewnie lepiej było jechać do Elbląga, ale mieliśmy nadzieję zdążyć na jeden z pociągów w okolicach 18 w Olsztynie w kierunku Warszawy. Nasze nadzieje rozwiali jednak polscy celnicy. Pomimo niewielkiej liczby pasażerów musieliśmy zaliczyć hangar ze szczegółową kontrolą co trwało i trwało. Byliśmy w Olsztynie 30 minut za późno - około 19. Przemytnicy jadący z nami, a przemierzający te trasę codziennie stwierdzili, że i tak bardzo wcześnie. Gdy już planowaliśmy przemęczyć się kolejną noc w oczekiwaniu na transport zagadał do nas rosyjski pasażer z autobusu i zaproponował zrzutkę na taksówkę. Po 3 godzinach byliśmy na Okęciu za 100PLN od głowy. Tu już przyjechała po nas Kasia i jeszcze tego samego dnia spaliśmy we własnych łóżeczkach. 

Piotr Bułacz 

słowa kluczowe: termin: 03.05.2004 - 15.05.2004
trasa: Osz, Arslanbob, Arkit, Tash-Komur, Biszkek, Karakol, Altyn Araszan, Cholpon-Ata, Biszkek, Moskwa, Kaliningrad.

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 11906 od 10.11.2004

Komentarze

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone