lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Taszkent  
Mury obronne starożytnego miastaChiwa, Uzbekistanźródło: Stock.XCHNG
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Blinken tackles a tough China visit. Will it help?

US jails Chinese man who threatened student activist

TikTok vows to fight 'unconstitutional' US ban

The batting blitz turning cricket into baseball

Australian police launch manhunt for Home and Away star

Seven teens arrested in Sydney counter-terror raids

'Male' hippo in Japanese zoo found to be female

Diabetic Delhi leader finally gets insulin jab in jail

Ten dead after Malaysia navy helicopters collide

Tens of thousands evacuated from massive China floods

House speaker heckled by Gaza protesters at Columbia

Searching for missing loved ones in Gaza’s mass graves

Tents appear in Gaza as Israel prepares Rafah offensive

Iranian rapper sentenced to death, says lawyer

UN 'horrified' by Gaza hospital mass grave reports

Argentina seeks arrest of Iranian minister over bombing

'We need a miracle' - Israeli and Palestinian economies battered by war

US to send new Ukraine aid right away, Biden says

Restart aid to Palestinian UN agency, EU urges

Father begins legal fight against BP for dead son

Miasta Azji

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Uzbekistan
     kursy walut
     UZS
     PLN
     USD
     EUR
  •  Uzbekistan
     wiza i ambasada
    Uzbekistan
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizatak
    wiza wjazdowa (pobytowa) do 7 dni - 60 USD, do 30 dni - 80 USD, Czas oczekiwania: ok. 2 tygodni
    Najmniejsza
    prowizja w Polsce!
    97 PLN - 7 dni
    147 PLN - 1 - 4 dni robocze sprawdź szczegóły

Uzbekistan 2004

poniedziałek, 8 lis 2004
  • dotyczy:  

Już tak długo siedziałem w domu, że nie mogłem doczekać się kolejnego wyjazdu.
Tym razem celem była Azja Centralna. Miejsce gdzie bez problemu można porozumieć się prawie ze wszystkimi w języku rosyjskim. Przed wyjazdem trzeba było jednak załatwić formalności wizowe. Na szczęście niedawno został otwarty konsulat uzbecki w Warszawie na ul. Wernyhory. Jedynym problemem było więc uzyskanie poparcia wizowego od firmy turystycznej z Uzbekistanu. Jest ich kilka. Ja skorzystałem z usług firmy Sairam polecanej mi przez koleżankę. Kosztowało mnie to 25 usd płacone kartą. Za samą wizę zapłaciłem 60 usd i nawet nie musiałem fatygować się osobiście do Wa-wy. Załatwił mi wszystko kumpel. Na szczęście za dzieciaka kasy nie chcieli - dostał wizę i poparcie za darmo.

23.04.04 Warszawa - Kaliningrad

Wyjechaliśmy w piątek w dzień imienin dziadka Jurka. Ale na szczęście on też wyjechał na dużą imprezę rodzinną, więc nie było mu przykro. Tym bardziej, że wcześniej już świętowaliśmy wspólnie z całą rodziną. Wyjechaliśmy we dwójkę - ja i mój sześcioletni syn Krzyś. W zasadzie towarzyszył nam jeszcze 1 kg Harry Pottera z całym Zakonem Feniksa. Ale ich Krzyś trzymał w swoim plecaku.
 
W Warszawie wsiedliśmy do bezpośredniego autobusu do Kaliningradu za 41 pln. Dworzec autobusowy Wa-wa Stadion to nasza najlepsza wizytówka tydzień przed wstąpieniem do Unii Europejskiej. Nie trzeba jechać do Azji by poczuć się swojsko. Cały autobus pełen był wracających do domu rosyjskich handlarzy i ich bagaży. Nasz plecak znalazł ostatnie wolne miejsce w toalecie autobusowej. Całą drogę wysłuchiwaliśmy dyskusji o obsadzie celnej granicy i dość szybko zaczęto zbierać po 5 usd na składkę dla służb celnych. Nas o dziwo ominięto. Granica niestety to nadal długie wyczekiwanie. Na same tylko stemple w paszportach czekaliśmy prawie dwie godziny. Potem jeszcze odprawa celna - sprawna i szybka - ciekawe dlaczego?.
 
Już w autobusie rozpytywałem o możliwości przenocowania w Kaliningradzie. Po ogólnoautobusowej dyskusji orzeknięto, że najtaniej przenocujemy w hotelu Ewrokontakt na ulicy Azowskiej. Znalazła się nawet babuszka, która też jechała w tamte okolice i powiedziała nam gdzie mamy wysiąść. Marszrutka nr 7 zawiozła nas pod sam hotel. Bilety kupuje się u konduktorki w busie za 7 rubli. Wysiedliśmy pod 3 blokami i zacząłem zastanawiać się gdzie tu hotel? Ale dzieciaki powiedziały nam że w pierwszym z bloków jest hotel. Bez śladu napisów na zewnątrz że tu można przenocować. Na parterze siedział mundurowy. Zapytany o hotel zadzwonił na górę pytając o wolne miejsca, po czym spisał nasze dane i powiedział, że mamy jechać na trzecie piętro. Trochę się spóźniliśmy bo tuż przed nami trzech marynarzy wzięło tanie miejsca po 150 rubli za łóżko. Nam została tylko "luksusowa" trójka z lodówką i telewizorem mniej więcej w moim wieku. Miałem akurat te 450 rubli, których zażyczył sobie recepcjonista, a szukać innego noclegu z 30 kg na plecach i zasypiającym Krzysiem już mi się nie chciało. Krzyś obejrzał rosyjski kabaret na jednym z 2 dostępnych kanałów, przeczytaliśmy dalsze rozdziały Harry Pottera i spokojnie zasnęliśmy. 

24.04.04. Kaliningrad - Moskwa - Taszkient

Pogoda zepsuła się od wczoraj, więc zamiast zwiedzać miasto pospaliśmy trochę dłużej. Przed wyjazdem zarezerwowałem jeszcze miejsce dla brata, który tydzień po nas będzie podążał naszym śladem. Autobus na lotnisko odjeżdża z dworca autobusowego co godzinę, a bilet kosztuje 25 rubli. Niestety planowany powrót do Polski trzeba będzie zmodyfikować, ponieważ bezpośredni autobus do Warszawy o 21 nie jeździ w weekendy. Ale tym będziemy się martwić za 3 tygodnie. 

Na lotnisko autobus jedzie prawie 50 minut. Nadałem bagaż i przy kontroli dokumentów zaczęły się problemy. Pogranicznik odstawił nas na bok i zaczął wypytywać o drugą wizę do Federacji Rosyjskiej. Na wszelkie tłumaczenia, że nam wiza niepotrzebna pozostawał głuchy. Czas mijał, ja czekałem. W końcu tuż przed odlotem poprosił mnie do swojego pokoiku i powiedział, że jak mu dam 10 € to polecę dalej. Co było robić. Nie chciałem ryzykować kłótni i pozostania na lotnisku. W końcu to i tak taniej niż wiza tranzytowa. Sam lot już bez większych emocji. 

W Moskwie musieliśmy czekać ponad 4 godzinki. Zjedliśmy więc dwie szałarmy i wypiliśmy colę - 120 rubli.
Tu już towariszcz major stwierdziła, że nie ma problemów i zgodnie z umową miedzy naszymi krajami mamy 10 dni na tranzyt bezwizowy jeśli posiadamy wizę kraju docelowego i bilet na przejazd lub przelot. Odlecieliśmy dalej na wschód. 

25.04.04 Samarkanda

W Taszkiencie wylądowaliśmy o 3 rano. Oczywiście po korekcie czasu - w Polsce była dopiero północ. Najważniejsze było wypełnienie deklaracji celnej, gdzie dokładnie trzeba było wpisać przywożoną walutę i sprzęt o większej wartości. Kontrola celna odbyła się błyskawicznie - musiałem tylko dopisać Krzysia do wartościowych przedmiotów wwożonych do Uzbekistanu.

Autobusy zaczynają kursować około 5 rano. Dałem się więc skusić taksiarzowi na wycieczkę po Taszkiencie nocą i dowóz do dworca, z którego odjeżdżają busy do Samarkandy. Pojeździliśmy około godzinki po Taszkiencie i kierowca zaczął mi załatwiać transport, bo jak stwierdził - autobusy jeszcze nie jeżdżą. Trochę dałem się naciągnąć - w sumie zapłaciłem mu 20 usd, a on jak się później dowiedziałem dał kierowcy nexii, która wiozła nas do Samarkandy normalną stawkę 10 usd. Ale w cenie miałem też wycieczkę po Taszkiencie i przejazd z lotniska do centrum.

Okazało się, że tego rodzaju transport przeważa w Kobiety w Samarkandzie Kobiety w Samarkandzie fot. Piotr Bułacz
Uzbekistanie i prawie zawsze później wykupywaliśmy miejsce w samochodzie jadącym do konkretnej miejscowości. Krzyś miał wygodnie bo zawsze siedział, a z reguły spał na moich kolanach. Po drodze dużo rozmawiałem z towarzyszami podróży. Okazało się, że włącznie z kierowcą byli Tadżykami, których dużo żyje w Samarkandzie. Gairat, z którym najlepiej się dogadywaliśmy dużo wypytywał o życie w Polsce i sam sporo opowiadał o życiu w Uzbekistanie. Po drodze krajobraz podobny jak w Polsce, tylko tu już wiosna rozkwitła w pełni. Największą różnicą były chyba osiołki wożące brodatych dziadków na poboczach dróg. Nawierzchnia drogi była rewelacyjna, więc pokonaliśmy ponad 300 km z przeciętną ponad 100km/h i to dlatego tak wolno, że dość często dojeżdżaliśmy do posterunków milicji, gdzie każdy samochód jest dość szczegółowo kontrolowany.

Kierowca zaproponował nam podwiezienie do taniego hotelu jeśli dopłacimy mu 2 usd i chyba się opłacało. Wysiedliśmy pod hotelem. Niestety był już zamknięty - trwał remont. Okazało się, że podobno zamieniono hotel na szpital i odwrotnie. Poszliśmy więc do byłego szpitala. Okazało się, że niestety otwierają dopiero jutro. Ale kazano nam poczekać na szefostwo. Po godzince, w czasie której wypiliśmy czajnik herbatki za 50 sumów (1 usd to 1000 sumów), przyszliśmy do hotelu. Pogadaliśmy z szefem i zgodził się przyjąć nas dzień przed otwarciem. Pokój kosztował 4000 sumów. Jedyny problem to okresowe braki wody - pokój był na drugim piętrze - za wysoko by ciśnienie wody dało sobie radę. Mieliśmy za to napełnioną wannę na zapas.

Pojechaliśmy minibusem daewoo damas do centrum. Marszrutki te zdominowały transport w Samarkandzie. Ale jak w środku mieści się 7 pasażerów i kierowca + niezliczone dzieci to trzeba zobaczyć. Odwiedziliśmy kafejkę internetową, gdzie przy całkiem niezłym transferze zapłaciłem za godzinkę 600 sumów. Okazało się, że do zabytkowych zabudowań musimy jeszcze trochę się przespacerować, ale za to obejrzeliśmy piękne turkusowe kopuły z daleka. Pomiędzy Registanem a meczetem Bibi Khanym znajduję się sporo sklepików z pamiątkami - głównie dla licznych tu zwłaszcza w sezonie turystów zachodnich. 

Z Targ z przyprawami Targ z przyprawami fot. Piotr Bułacz
arówno medresy Registanu, jak i meczet Bibi Khanym prezentują się niesamowicie. Ogromne budowle są ozdobione pięknymi turkusowymi mozaikami. Odłożyliśmy jednak ich zwiedzanie na później. Byliśmy bowiem umówieni z Gairatem handlującym cytrusami na targu. Główny bazar mieści się tuż obok meczetu i porównując go do innych, które widziałem w czasie kolejnych dni zrobił na mnie największe wrażenie. Zarówno pod względem kolorystyki, różnorodności ludzi i towarów jak i rozmiarów. Można tu chyba spędzić cały dzień. Umówieni byliśmy na obiad, ale jak się okazało 14 to już dawno dla tutejszych po obiedzie. Mimo tego Gairat zaprowadził nas do bazarowej stołówki, gdzie za 1000 sumów zjedliśmy ogromny talerz płowu i sałatkę. Co ciekawe podobnie jak na Zakaukaziu ludzie nadal mówią na swoją walutę ruble. Przyzwyczajenie przez kilkadziesiąt lat zrobiło swoje.

Odwiedziliśmy sporo znajomych Gairata na targu i zamiast dowiedzieć się sporo o życiu tutejszych ludzi raczej ja byłem wypytywany o sytuację w Polsce i Europie.
Słońce było jeszcze wysoko, ale my nieco zmęczeni podróżą wróciliśmy do hotelu i zasnęliśmy tuż po 18. Nie wiem jak to jest z tą różnicą czasu, ale w Polsce była dopiero 15...

26.04.04 Samarkanda, Shakhrisabz

Poranna pogoda bardziej przypominała jesienną niż wiosenną. Niebo zasnute chmurami i dość chłodno. Nie zrezygnowaliśmy jednak z naszych planów. Obok Registanu jest droga, która prowadzi do Shakhrisabz i tam też ustawiają się samochody czekające na swoich pasażerów. Oczywiście znów dałem się naciągnąć i za 4000 sumów pojechaliśmy wieloosobową taksówką przez Przełęcz Takhtakaracza (1788m) na południe. Kierowca dowiózł nas tylko do Kitab, ale już sam zapłacił nam za marszrutkę dalej. Pierwsze kroki skierowaliśmy do banku by wreszcie wymienić trochę pieniędzy. Przed wejściem do banku dokładna rewizja. W banku zdziwiłem się jeszcze bardziej. Nie mieli banknotów o nominałach 1000 sumów, które są aktualnie najwyższe, ale wypłacili nam 140 usd po kursie 1006 sumów w banknotach po 200. Dawno nie miałem takiej ilości pieniędzy przy sobie. Na szczęście torba na aparat była dość duża i z trudem pomieściła nasz majątek.

Dzieci w Shabrisabz Dzieci w Shabrisabz fot. Piotr Bułacz
Pierwszym historycznym przystankiem był letni pałac Temura - Ak-Sarai, a raczej to co z niego zostało, czyli fragmenty łuków bramy wjazdowej o wysokości 40 metrów z XV wieku. Daje ona wyobrażenie o wielkości samego pałacu. Dalej przespacerowaliśmy się główną ulicą obok ogromnego bazaru, łaźni i karawanseraju by dojść do meczetu Kok-Gumbar z XV wieku. Kopuły meczetu sa zdobione podobnie jak w Samarkandzie turkusowymi mozaikami. Obok można obejrzeć mniejszy meczet Khazrati Imam z kryptą syna Temura - Jehangira. Znajduje się tu również krypta Temura, w której nie został on jednak pochowany.
Obok zabytków sporo handlarzy pamiątkami - kupiłem sobie śliczną kolorową czapeczkę za 3000 sumów z jedwabiu.

Powrót do Samarkandy załatwiliśmy bardzo sprawnie i znacznie taniej. Najpierw marszrutka do Kitab za 100 sumów. A dalej złapaliśmy szybko nexię do Samarkandy za 2000 sumów za miejsce. Ponownie doszliśmy do głównego bazaru i razem z Gairatem poszliśmy na obiad - tym razem pyszne szaszłyki i sałatka za 1200 sumów. W czasie obiadu bardzo się rozpadało, więc zmieniliśmy nieco plany zwiedzania Samarkandy. Po zakupach na bazarze - kupiłem pół kilo rodzynek, pół kilo orzechów włoskich i scyzoryk, gdyż poprzedniego dnia zgubiłem mój pamiątkowy ze Szwajcarii - wróciliśmy do hotelu. Po kolejnych kilku rozdziałach Harry Pottera i kolacji, gdy przestało padać wybraliśmy się do centrum obejrzeć zabytki nocą. Niestety oświetlenie nieco mnie rozczarowało. Nie było za bardzo czego fotografować.

27.04.04 Samarkanda, Hoja Ismail 

Mauzoleum Guri Amir Mauzoleum Guri Amir fot. Piotr Bułacz
Przy słonecznej pogodzie wybraliśmy się wreszcie obejrzeć najważniejsze zabytki Samarkandy z bliska. Najpierw zajrzeliśmy do mauzoleum Rukhobod z 1380 roku - jednej ze starszych budowli w mieście. Tu spotkaliśmy miłego Uzbeka, który nie dość, że opowiedział nam nieco historii Samarkandy to jeszcze dał radę by w muzeach nie mówić że my z Polski, ale że z Taszkienta - uczitiel z riebionkiem. Zadziałało od razu w mauzoleum Guri Amir znajdującym się nieopodal. Zamiast 2000 sumów zapłaciłem 1000. Chyba faktycznie wyglądam na ruskiego. Ale do mauzoleum warto wydać i więcej. Miejsce pochówku Temura i jego rodziny jest prześlicznie zdobione wewnątrz. Wprawdzie rzeczywiste groby znajdują się w podziemiach, a turyści oglądają tylko kopie, ale dekoracja ścian wprawiła w zachwyt nawet mnie - normalnie prostego człowieka mało wrażliwego na sztukę.

Ponownie przemaszerowaliśmy obok Registanu i ulicą Taszkiencką do meczetu Bibi Khanym - chińskiej żony Temura. Najpierw jednak odwiedziliśmy znajdujące się po przeciwnej stronie jej mauzoleum. Tu znów zapłaciłem zniżkowo 1000 sumów. Ponieważ nie zakończono jeszcze renowacji mauzoleum, mieliśmy możliwość zejść do podziemi i obejrzeć oryginalne grobowce bezdzietnej żony Temura i jej przybranego dziecka (o ile dobrze zrozumiałem po rosyjsku).

Po przeciwnej stronie ulicy weszliśmy do ogromnego kompleksu meczetu i medresy Bibi Khanym. Kompleks wymaga wciąż jeszcze ogromu prac przy renowacji, ale prezentuje się monumentalnie. Bilet za 2000 s. uprawnia do wejścia w ciągu dwóch kolejnych dni. Największe wrażenie sprawia wielkość budynków - na zdjęciach będzie pewnie trudno wypatrzyć Krzysia stojącego przy murze.

W mauzoleum w Hoja W mauzoleum w Hoja fot. Piotr Bułacz
Po przejściu przez wielki bazar złapaliśmy marszrutkę do Hoja Ismail, gdzie mieści się mauzoleum Al-Bukhari’ego. Był on jednym z ważniejszych nauczycieli muzułmańskich w IX wieku. W odłamie sunnickim jego pisma uchodzą podobno za drugie co do ważności po Koranie. Bilet na marszrutkę z napisem Al-Bukhari kosztował 300 sumów, a odjeżdża ona spod wiaduktu za rynkiem. Mauzoleum jest raczej nowym budynkiem, ale jako miejsce pielgrzymek muzułmanów, których nie stać na wyjazd do Mekki jest budowlą wartą zobaczenia nie tylko pod względem architektonicznym. 

Przy wejściu już sami stwierdzili, że ja z Taszkienta i zamiast 2000 zapłaciłem 500 sumów. Sam meczet bardzo prosty w wystroju. Oczywiście przed wejściem należy zdjąć buty. W środku tygodnia tłumów pielgrzymów nie było, ale i tak mogliśmy obserwować sporo modlących się muzułmanów. Krzyś ponownie wykazał duże zainteresowanie fotografią i ledwo utrzymując dużego Canona fotografował tatę. Z powrotem jechaliśmy również marszrutką, które czekają przed mauzoleum. Większość Uzbeków spotykanych czy to na przystanku, czy w busie dziwiło się co facet z dzieciakiem robi w takiej podróży.

Medresa Ulughbeka Medresa Ulughbeka fot. Piotr Bułacz
Wróciwszy do Samarkandy pojechaliśmy na oddalony kilka kilometrów od miasta dworzec autobusowy, wyglądający na prawie nieużywany. Faktycznie mało tu autobusów. Do Navoi odjeżdżał autobus rano o 7 za jedyne 1300 sumów. Mieliśmy jeszcze popołudnie aby zadecydować jak pojedziemy jutro dalej.
W końcu przyszedł czas na zwiedzenie głównego zabytku Samarkandy - medres Registanu. Bilet kosztuje 2000s., ale dla miejscowych, na których niewątpliwie wyglądaliśmy jedynie 200. Najpierw weszliśmy do najstarszej medresy Ulughbeka. Znajduje się tu małe muzeum i mnóstwo sklepików. Wszyscy zapraszają do obejrzenia swoich towarów. Nie skorzystaliśmy.

Mozaiki medresy Shar-Dar Mozaiki medresy Shar-Dar fot. Piotr Bułacz
Kolejna medresa Tilla-Keri (czyli "pokryta złotem") mieści w swych murach bogato zdobiony meczet. A ostatnia Shar-Dar ma na frontonie piękne tygrysy na mozaice. W Registanie turystów już znacznie więcej niż w innych miejscach. Podjeżdżają tu całe wycieczki z zachodnimi podróżnikami. Nawet w pobliskiej knajpce miałem okazję porozmawiać z Niemkami o ich podróży. Obiad dość obfity - Krzyś jest miłośnikiem szaszłyków - kosztował 2400 sumów.

W hotelu jeszcze przed snem dowiedziałem się, że nazajutrz bez problemu złapiemy Nexię do Navoi spod naszego hotelu. Tu akurat czekają na pasażerów.

28.04.04 Kermana, Buchara 

Faktycznie bez większych problemów znaleźliśmy kierowców czekających na pasażerów. Dogadaliśmy się co do ceny - 4000s. i wsiedliśmy do Nexii. Niestety czas mijał, dwa rozdziały Harryego stuknęły czekając, a kompletu pasażerów nie było. W końcu jeden z bardziej spieszących się pasażerów zaproponował abyśmy dopłacili po tysiącu a Krzyś będzie miał swoje miejsce. Bardzo rozsądne wyjście.

Jechaliśmy szeroką drogą o niestety kiepskiej nawierzchni. Mijając usiane kwiatami pola dojechaliśmy dość szybko i wysiedliśmy tuż przed Navoi w Kermanie. Mieliśmy tu specjalne zadanie do wypełnienia. Jeszcze przed odjazdem kolega Wojtek poprosił mnie abym odnalazł grób jego dziadka, który w okresie II wojny światowej wraz z wieloma Polakami został zesłany do Uzbekistanu i tu, zanim uformowała się armia Andersa zmarł. Miałem tylko nazwę miejscowości oraz imię i nazwisko dziadka. 

Przed obowiązkami jednak musieliśmy się posilić. Zjedliśmy w przydworcowej knajpce somsy (gorące bułki z kapustą, mięsem i cebulą) za 200 s. sztuka. Zostawiliśmy plecaki na zapleczu. Właściciel lokalu obiecał nas zawieź do muzeum, w pobliżu którego znajdować się miał cmentarz z okresu wojny. Miły człowiek, który za czasów ZSRR był szefem rejonu czy czegoś podobnego, w okresie zmian ustrojowych przeszedł na rentę i teraz nieźle prosperuje będąc właścicielem restauracji i dwóch małych knajpek.

Cmentarz żołnierzy polskich Cmentarz żołnierzy polskich fot. Piotr Bułacz
Wysiedliśmy przy muzeum i bez problemów znaleźliśmy cmentarz. Jestem człowiekiem o poglądach raczej kosmopolitycznych, ale jednak serce zaczęło pracować trochę szybciej, gdy w dalekim kraju przeczytałem na bramie napis Polski Cmentarz Wojskowy. Jeszcze więcej emocji towarzyszyło mi w czasie szukania nazwiska dziadka kolegi na grobowcach. Niestety nie znalazłem. Za to znalazłem drugie nazwisko, dziadka innego kumpla, który kiedyś mówił, że jego krewny też zginął w Uzbekistanie. W Polsce jednak okazało się, że to tylko to samo nazwisko, ale imię się nie zgadzało. 

Zagadnąłem mieszkających nieopodal ludzi i dowiedziałem się, że cmentarz w obecnym stanie powstał dopiero w 2000 roku, a wcześniej były tu stare zniszczone groby. Cmentarzem opiekuje się podobno firma Budimex posiadająca oddział w Taszkiencie. Miły Uzbek opiekujący się cmentarzem powiedział nam że 5 kilometrów dalej jest podobny, ale trochę większy cmentarz. Wzięliśmy więc taksówkę i pojechaliśmy. Na miejscu jednak wśród kilkudziesięciu nazwisk nie znalazłem niestety szukanego przeze mnie. Podobno w Taszkiencie mają wykaz Polaków spoczywających w uzbeckiej ziemi od czasów wojny. Później dowiedziałem się od konsula, że takich zbiorowych mogił jest 11.

Wróciliśmy więc na dworzec po plecaki jedynie po części spełniając misję - groby Polaków znaleźliśmy, ale dziadka kumpla na tablicach nagrobnych nie było.

Minaret Kalon Minaret Kalon fot. Piotr Bułacz
Dalej do Buchary jechaliśmy w 6 osób małym Tico. Na szczęście droga była bardzo dobra, a rosyjscy towarzysze podróży bardzo towarzyscy. Z Navoi do Buchary zapłaciłem znów za dużo - 4000, ale przynajmniej kierowca zawiózł mnie pod sam hotel Zarafshan. Szkoda tylko, że w hotelu nie najwyższej kategorii recepcjonista zażyczył sobie 12 usd za dobę - policzył mi połówkę za Krzysia. Stwierdziłem, że za drogo i poszedłem na drugą stronę ulicy do hotelu Varaksha. Tu było taniej - 7 usd za pokój. Problem polegał na tym, że wszystkie miejsca zajęli sportowcy uczestniczący w uniwersjadzie. 

Wracałem już do pierwszego z hoteli, gdy dorwał mnie Rusek z ładą i stwierdził, że miałby dla mnie kwaterę. Też chciał 12 000s. ale miałem do dyspozycji całe dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. Powiedział mi, że jeśli przyjedzie większa grupa to bierze 5 usd od osoby. Po drodze zajrzeliśmy do jadłodajni i skonsumowaliśmy gulasz, kotlety, kaszę, sałatkę za jedyne 1500s. Zrzuciliśmy bagaże w czystym mieszkaniu i zdecydowaliśmy się na błyskawiczne zwiedzanie Buchary - było już po 15. Do centrum dojechaliśmy taksówką za 500s. Wśród pięknych zabudowań zamkniętego dla ruchu kołowego starego miasta kierowaliśmy się na najwyższy minaret. W przeciwieństwie do Samarkandy było tu bardzo nastrojowo i spokojnie. Pojedynczy ludzie, zero hałasu.

Medresa Mir-i-Arab Medresa Mir-i-Arab fot. Piotr Bułacz
Mijaliśmy medresy, łaźnie, karawanseraje aż dotarliśmy do minaretu Kalon. Chciałem bardzo wejść do środka, ale obeszliśmy bogato zdobiony minaret a wejścia nie było. Wystarczyło jednak spojrzeć do góry. Przechodziło się po mostku z sąsiedniego meczetu o tej samej nazwie. Nisko już świecące słońce pięknie oświetlało minaret i położoną naprzeciw meczetu medresę Mir-i-Arab. Do medresy wchodzić nie wolno, ale do meczetu i na minaret weszliśmy. Wstęp dość drogi - 4500 sumów, z czego 3000 za samo wejście na minaret. Spotkany w meczecie Niemiec bardzo nas zachęcał do wejścia, ale stwierdził, że Krzyś nie da rady przy ciemnym i długim podejściu. Mały wbiegł na górę bez sekundy odpoczynku na własnych nogach. Chyba już powoli trening na wycieczkach robi swoje. Widoki na górze zapierają dech w piersiach - a może to po pokonaniu ponad 45 metrów do góry.

Mury twierdzy w Bucharze Mury twierdzy w Bucharze fot. Piotr Bułacz
Buchara wygląda z góry na prawie opuszczone miasto. Na starym mieście trudno było wypatrzyć pojedynczych ludzi. Może to kwestia pory dnia? Interesująco wyglądają bardzo liczne kopułki na dachach większości zabytkowych budynków. Nawet miejska twierdza - Ark - wyglądała na malutką z lotu ptaka, a raczej z wieży minaretu. Poszliśmy jeszcze do niej, ale już było za późno by zwiedzać wnętrze. Szkoda. Może następnym razem .

Najczęściej spotykanymi ludźmi na starym mieście są próbujący zrobić interes z turystami bardzo młodzi ludzie. Większość z nich wolało jednak rozmawiać po angielsku niż po rosyjsku. Więcej turystów przyjeżdża chyba z Zachodu, a może lepsze z nimi robi się interesy. Maruf - sprzedający tuż obok meczetu Kalon ceramikę zaprosił nas do siebie na kolację. Zakupiłem z ramach rewanżu piękne ceramiczne czarki z talerzykami - cztery komplety za 11 usd, a po drodze do jego domu odwiedziliśmy jeszcze internet - działał dość szybko za 600s. na godzinę. Martwiłem się jedynie jak ja te skorupki dowiozę do domu w całości.

Po drodze zagadałem do mojego syna, że całkiem ładne te mijane Uzbeczki. Ale dowiedziałem się od niego, że gdybym tyle nie podróżował po świecie to już dawno znalazłbym równie ładną Polkę.
Uzbeckie mieszkanie charakteryzuje się dość bogatym wystrojem (z racji profesji tu dominowała ceramika ) oraz bardzo niskim stropem. Ale Uzbecy nie rosną tacy wysocy na szczęście. Po zdjęciu butów i wejściu na dywany wyścielające całe mieszkanie, musiałem zaraz usiąść przy stole, by nie uszkodzić sufitu lub głowy. Najedliśmy się bardzo smacznym płowem i wyśmienitymi sałatkami. Matka zajęła się oglądaniem meksykańskiego serialu a ojciec Marufa wyjął flaszkę brandy jak przystało na porządnego muzułmanina i dyskutując dość sporo, opróżniliśmy ją we dwójkę, co Krzyś skwitował jednym zdaniem - "Ciekawe jak ty teraz po pijaku na kwaterę trafisz?" Za mądre mi się to dziecko robi. Ale jak to mówią - podróże kształcą. Wracając na kwaterę taksówką poznaliśmy jeszcze młodą parkę Uzbeków, którzy od razu zapraszali nas do siebie. Niestety pora była późna, przynajmniej jak dla Krzysia - około 23. Obiecałem Marufowi mała reklamę w Polsce, więc zachęcam wszystkich do kupowania ceramiki w sklepie obok meczetu Kalon - ceny super, towar wyśmienity, a jeszcze można być zaproszonym na kolację.


29.04.04 - Chiwa


W planach było przejechać ponad 500 km, więc wyjechaliśmy z mieszkania o 6. Marszrutka spod bloku zawiozła nas do na dworzec. Na szczęście była starego typu i nie miałem problemów z plecakiem. Na dworcu zaraz znalazł się kierowca, który powiedział, że oczywiście jedzie do Chiwy. Wsadził nas do Nexii i pojechaliśmy, ale tylko 500 metrów. Podjechaliśmy do miejsca, gdzie zbierają się pasażerowie w kierunku Urgenchu. Od razu "sprzedał" nas jednemu z kierowców i chciał oczywiście kasę od nas. Dostał jedynie 200s. choć żądał 1000, ale powiedziałem mu że umawialiśmy się do Chiwy. Dogadaliśmy się zaraz z kierowcą na 10000 sumów za te 500 km. Okazało się jednak, że jedzie tylko do Urgenchu - 30 km od Chiwy. Nie powinno być problemów. 

Tym razem towarzystwo nie było zbyt rozmowne - wypity Uzbek na przednim siedzeniu i starsza para niemych Turkmenów porozumiewających się nieznanym mi językiem migowym. Mogłem więc spokojnie podziwiać widoki za oknem - 500 km monotonnej pustyni Kyzył-Kum aż po horyzont z obu stron. Raz nawet wypatrzyłem wielbłąda. Monotonię przerywała okresowa kontrola przy milicyjnych posterunkach. Na szczęście droga była rewelacyjna, praktycznie bez zakrętów i jakiejkolwiek miejscowości. Dopiero po przejechaniu przez szeroką, ale niestety ubogą w wodę Amu-Darię krajobraz zmienił się radykalnie. Ostatnie 70 kilometrów jechaliśmy wzdłuż zabudowań i pól uprawnych. Dojechaliśmy około południa. Kierowca próbował nam znaleźć taksówkę, ale pomimo, iż stargowałem z 5000s. do 3000s. wydawało mi się to za drogo. 

Poszliśmy po burzliwej wymianie zdań z taksówkarzami na przystanek trolejbusu. Okazało się, że można pokonać te 30 kilometrów z Urgenchu (stolicy Khorezmu) do Chiwy za jedyne 150s. Jedyny minus to ścisk i około godzina jazdy. Kiedy więc podjechał mały Tico i zapytał czy nie jedziemy do Chiwy zapytałem zaraz za ile. Spojrzał na nas i nieco zdezorientowany powiedział, że za 400s. Zgodziłem się od razu - chyba na prawdę wyglądam na tubylca. Dowiózł nas do samych murów starego miasta.

Wejście zachodnie do Starego Miasta w Chiwie Wejście zachodnie do Starego Miasta w Chiwie fot. Piotr Bułacz
Zaraz po przejściu przez bramę dopadli nas chłopaki z propozycją zakwaterowania. Zaprowadzili nas do pięknej kwatery tuż obok bramy zachodniej. W porównaniu z poprzednimi noclegami prywatny mały hotelik był rewelacyjny - gorąca woda, ekskluzywny wystrój, europejski kibelek. Nawet nie było mi szkoda 10 USD za dobę. Dogadaliśmy się jeszcze co do ceny za domowe obiady - 2 USD i poszliśmy obejrzeć miasto. Głównym moim celem było znalezienie chętnych na wspólną wycieczkę nazajutrz do ruin twierdz Khorezmu. Wchodząc przez bramę do wnętrza murów otaczających miasto wchodzimy do miasta muzeum. Większość budynków jest odnowiona, w wielu znajdują się muzea lub sklepiki. Odwiedziliśmy informację turystyczną, gdzie skorzystałem z internetu - 3000s. za godzinę - drożyzna. Pod jedną z medres spotkaliśmy dwójkę młodych ludzi na pierwszy rzut oka z Europy Zachodniej. Okazało się, że Ania i Andreas są z Niemiec. Mój pomysł przypadł im do gustu i wstępnie umówiliśmy się na wyjazd. Musiałem jeszcze zorganizować transport. Ten problem rozwiązałem już z naszym gospodarzem. Za 35000s. mieliśmy załatwiony samochód na cały dzień do ruin i dodatkowo do rezerwatu Badai-Tugai.

Największą budowlą w obrębie murów jest Kukhana Ark - twierdza władców chanatu. Bilet wstępu kosztuje 100s. plus 500s. na taras widokowy. Ceny oczywiście dla miejscowych, ale z tym nie mieliśmy już od dawna żadnych problemów. Z widokowego tarasu pięknie widać całe miasto zwłaszcza w czasie zachodu słońca, a bilet jest ważny dwa dni. Wejście na minaret Islom-Hudża było już niestety dużo droższe - 1500s. od osoby, ale widoki wokół warte tych pieniędzy. Może będzie widać na zdjęciach. Zamiast fotografować zachód słońca poszliśmy wspólnie z Anią i Andreasem na herbatę do uzbeckiego domu zaproszeni przez jedną z dziewcząt pod minaretem. Chciała bardzo poćwisczyć swój angielski. Dowiedzieliśmy się, że w Chiwie funkcjonuje już szkoła przygotowująca młodych ludzi do kontaktów z turystami - uczą się tam języków obcych i umiejętności oprowadzania wycieczek. Czas minął nam tak szybko i przyjemnie, że przegapiliśmy zachód słońca i dopiero termin posiłku w hotelu Niemców skłonił nas do wyjścia z gościnnych progów. Dzień ukoronowaliśmy wieczorną, gorącą kąpielą - pierwszą od kilku dni.
 
30.04.04 Ayaz-Qala, Topraq-Qala, Qavat-Qala, Badai-Tugai, Janpyg-Qala

Okazało się, że nasz kierowca nie tak do końca wiedział dokąd chcemy jechać. Ale mieliśmy mapę, a on w przeciwieństwie do nas znał język uzbecki i bez problemu mógł zawsze zapytać o drogę. Kierowca był felczerem, więc mieliśmy trochę wspólnych tematów, a po rosyjsku mówił bardzo dobrze. Miałem małe problemy językowe, ponieważ jednocześnie rozmawiałem z kierowcą po rosyjsku, z Ania i Andreasem po niemiecku i oczywiście z Krzysiem po polsku. Czasami mój mózg miewał z tym pewne problemy. Ale z reguły dawałem sobie radę - podziwiam tłumaczy symultanicznych. Nasi towarzysze podróży właśnie kończyli roczną podróż dookoła świata. Zaczęli w Kanadzie i potem zwiedzili Australię, Oceanię i całą południową Azję. Do Uzbekistanu przylecieli z Delhi. a potem już wracali do Niemiec.

Przejechaliśmy przez Amu Darię po pontonowym moście, który wraz ze zmieniającym się poziomem wody zmienia też swoje położenie. Niestety z powodu skromnej w opady zimy koryto było prawie puste. Wprawdzie spodziewany jest wyższy poziom pod koniec maja, gdy stopnieją śniegi Pamiru, ale i tak wody brakuje od dawna.

Mniejsza twierdza Ayaz-Qala Mniejsza twierdza Ayaz-Qala fot. Piotr Bułacz
Pierwszą twierdzą przez nas odwiedzoną była Ayaz-Qala. O dziwo w przewodniku nazwy bardzo skromnie opisanych ruin są pozamieniane. Myślę, że autor nie był tu prawdopodobnie wcale. Pozostałości potęgi Khorezmu z III-VII wieku powalają swoim ogromem. Wprawdzie z glinianych twierdz zbyt dużo nie zostało, ale same rozmiary budowli dają wrażenie ogromu. Ayaz-Qala składa się z dwóch fortec. Mała na niższym wzgórzu jest odrobinę lepiej zachowana. Oczywiście weszliśmy do wnętrza murów i pobiegaliśmy po glinianych ścianach. Dalej wspięliśmy się do dużej twierdzy. Rozmiarów nie da się opisać - to trzeba zobaczyć. Niestety zostały do naszych czasów tylko mury zewnętrzne, ale można obejść po nich zamek dookoła - na pewno ponad kilometr marszu.
 
Chodząc, zastanawiałem się w jaki sposób były budowane te twierdze, których w okolicy jest sporo oraz co się stało z potęgą Khorezmu, po którym została tylko nazwa regionu i te ruiny. Wokół wzgórz tylko pustynia pokryta solą z wysychającego Morza Aralskiego.
Kolejną twierdzą odwiedzoną przez nas była Topraq-Qala. Forteca znacznie mniejsza, ale za to mury wewnętrzne zachowały się dość dobrze. Krzyś szukał ukrytych zakamarków i co chwila podbiegał do mnie by zapytać się jak po niemiecku powiedzieć Ani, że znalazł coś ciekawego.

Kolejną twierdzę - Qavat-Qala - widać było już na horyzoncie. Krajobraz nieco się zmienił i obok pokrytej solą pustyni zaczęły pojawiać się skupiska zieleni. W Qavat-Qala spotkaliśmy dwójkę urwisów w wieku mniej więcej Krzysia. Tu dopiero można było zauważyć różnice w urodzie skośnookiego Kazacha i "lekko" azjatyckiego Uzbeka. O jasnowłosym Krzysiu już nie wspominam, bo wyróżniał się wśród Azjatów dość wyraźnie.
Ponownie weszliśmy do środka ruin i w towarzystwie chłopaków obeszliśmy mury dookoła. 

Wymierający gatunek jelenia bucharskiego Wymierający gatunek jelenia bucharskiego fot. Piotr Bułacz
Po drodze do rezerwatu zjedliśmy gulasz w przydrożnej knajpce. Niemcy o dziwo pierwszy raz w życiu jedli kaszę gryczaną, która w moim jadłospisie gości dość często. Po przyjeździe do bram rezerwatu Badai-Tugai okazało się, że musimy zapłacić za wstęp po 8000s. od osoby. Nasz kierowca stargował najpierw do 16000, a potem jeszcze pogadałem z szefem rezerwatu i skończyło się na opłacie 12000 za wszystkich. Kierownik (z pochodzenia Kazach) zabrał się z nami i najpierw pojechaliśmy obejrzeć hodowlę tutejszych jeleni bucharskich. Zwierząt jest 150 z 500 tego gatunku żyjących na świecie. To stado zostało odtworzone z 9 sztuk przywiezionych z Tadżykistanu. 

Wysychające koryto Amu-Darii Wysychające koryto Amu-Darii fot. Piotr Bułacz
W samym Tadżykistanie niestety w czasie wojny domowej wszystkie zwierzęta zostały wybite. W rezerwacie pracują tylko 22 osoby. A największe problemy stwarzają miejscowi rolnicy karczujący lasy przy rzece celem uzyskania pól uprawnych. Aktualnie rezerwat ma około 18 km długości i 4-7 km szerokości, ale niestety systematycznie zmniejsza się ze względu na działalność rolników jak i bardzo niski poziom Amu-Darii. Stopniowo liściaste lasy są zastępowane przez roślinność pustynną. Zwierzęta były bardzo płochliwe, ale udało mi się zrobić kilka fotek dzięki teleobiektywowi. Wjechaliśmy 4km w rezerwat, aż do koryta rzeki. Rzeka bardziej przypominała pustynię. Chodziliśmy suchą stopą po piasku z dna rzeki. Cały czas oczekiwany jest wysoki poziom gdy śniegi Pamiru zaczną topnieć.

Udało się nam namówić kierowcę na jeszcze jedną fortecę -  Janpyg-Qala. Wprawdzie kierownik rezerwatu mówił, że to tylko 15 km, ale miał na myśli prawdopodobnie w linii prostej wzdłuż rzeki. My musieliśmy jechać dookoła. Krajobraz prawie księżycowy - pustynia i czarne skały wokół. Ruiny z I wieku zrobiły na mnie największe wrażenie z wszystkich. Przede wszystkim są chyba największe. Również zachodzące słońce podkreślało ich piękny pomarańcz w kontraście z czarną pustynią i zielenią rezerwatu Badai-Tugai, którego końcówkę można zobaczyć jeszcze w pobliżu. Spacer po murach i wewnątrz fortecy zajął nam prawie 2 godziny. W środku stoją jeszcze resztki świątyni. Na wysokie do 10 metrów mury nie tak łatwo wejść. Ale w końcu znalazłem miejsce gdzie jest to możliwe. Najlepsze było to, że byliśmy tu sami. Ani śladu turystów - tylko my i pozostawione same sobie ruiny, które całkiem nieźle oparły się czasowi.

W drodze powrotnej przekraczaliśmy most na Amu-Darii akurat w czasie zachodu słońca. Potem jeszcze kierowca zatankował paliwo z kanistra przyniesionego z jednego z zabudowań. W pobliżu granicy z Turkmenistanem każdy dom to stacja benzynowa. Za granicą paliwo jest za grosze, więc większość mieszkańców trudni się szmuglowaniem benzyny. Na stacji benzynowej litr kosztuje 350 sumów, a od ludzi 230. Ale jaki ma to wpływ na zdrowie tych ludzi wiedzą chyba nieliczni. Umówiliśmy się na kolejną wycieczkę do Moynaq nazajutrz na 5 rano za 60 usd.

1.05.04 Moynaq

Moynaq Moynaq fot. Piotr Bułacz
Mieliśmy wyjechać o 5 ale przez niezły sen znajomych Niemców wyjechaliśmy około 6. Już miałem zrezygnować z wycieczki i wrócić z dzieciakiem do łóżka, gdy zaspana Ania przybiegła pod nasz hotelik. Zabraliśmy więc po drodze Andreasa z ich hotelu i wyruszyliśmy do Moynaq - portu nad Morzem Aralskim. Przynajmniej kilkadziesiąt lat temu był to port. Skala ekologicznej katastrofy Morza Aralskiego nie ma chyba sobie równych we współczesnym świecie. Z powodu nawadniania pól, głównie bawełnianych wzdłuż biegu Amu-Darii i Syr-Darii w ciągu 40 lat poziom morza obniżył się tak znacznie, że wybrzeże przesunęło się około 200 km na północ, a i z północnej, kazachskiej strony nie wygląda to lepiej. Zarówno pod względem powierzchni jak i objętości zbiornik zmniejszył się 3-4 krotnie. A największym problemem jest ogromna ilość soli, która pozostała na miejscu i którą wiatr niesie po pustynnych terenach setki kilometrów. Podobno w oddalonych 2000 km górach Tien Szan wykryto ślady aralskiej soli.

Po przekroczeniu granic Karakalpakstanu znów tankowaliśmy - tu paliwo z kontrabandy jeszcze tańsze - 200 sumów za litr. Do przejechania mieliśmy około 400 km w jedną stronę. Na szczęście droga prosta, nawierzchnia możliwa, a ruch znikomy. Minęliśmy stolicę Karakalpakstanu Nukus i po nowym moście przejechaliśmy nad Amu- Darią. Niestety kierowca po wczorajszym całym dniu jazdy wyraźnie podsypiał. Zaproponowałem więc zmianę na tym stanowisku w trosce o nasze bezpieczeństwo i ostatnie 100 km miałem okazje poprowadzić Tico po uzbeckich drogach. Po drodze spotkaliśmy spacerujące po asfalcie wielbłądy. Ale większych przygód nie było. Po dojechaniu do Moynaq z małymi problemami, posługując się bardziej przewodnikiem LP niż poradami tubylców znaleźliśmy najpierw pomnik okresu II Wojny Światowej. 

Miasteczko też przeżyło swoje. Kiedyś było kwitnącym portem morskim. Podobno tutaj połowy i przetwórstwo ryb były jedne z największych w całym ZSRR. Ale widocznie lobby bawełniane było silniejsze. Gdy morze odpłynęło, miasto opustoszało. Część ludzi podążyło za morzem, a większość wyjechała do Rosji. Przy pomniku wyraźnie widać, gdzie ładnych parę lat temu fale rozbijały się o brzeg, a teraz wszędzie piach. Wjechaliśmy nawet w głąb wyschniętego morza, ale 200 km do aktualnego wybrzeża było dla nas zbyt dużym wyzwaniem. Nie ma tu nawet porządnej drogi - kolejne kilkaset km słonej pustyni. Korzystając jeszcze z rad spotkanych turystów zawróciliśmy i przed kinem skręciliśmy w prawo.

Droga sama zaprowadziła nas do pozostawionych tu chyba dla turystów wraków statków porozrzucanych wśród piasku pustyni. Można wspinać się po metalowych resztkach statków, barek, a jeden z wraków jest jeszcze w całkiem niezłym stanie. Krzyś miał radochę zaglądając do kajut i stojąc za sterami na mostku. Wraków jest dużo. Można tu spędzić kilka godzin, ale my mieliśmy jeszcze w planach podróż powrotna do Chiwy. Krzyś zapakował do plecaka garść muszelek znalezionych na środku pustyni i wróciliśmy do miasteczka. Tu dopiero dowiedzieliśmy się jaki był główny cel naszej wyprawy. Kierowca zakupił pełny bagażnik ryb - ciekawe skąd one tutaj. Podobno są dużo tańsze niż w Khorezmie.

Musiałem jeszcze kupić bilety na jutrzejszy samolot do Taszkientu. Trochę wystraszyli mnie Ania z Andreasem, którym zajęło to ponad 2 godziny w Taszkiencie. Na szczęście znaleźliśmy bez problemu biuro Aviakasy w centrum Nukus. Bez żadnych kłopotów i czekania kupiłem bilet na trasie Urgench - Taszkient za 34 usd dla mnie i połówkę dla Krzysia. Biura czynne są codziennie do 19 - nawet w dni wolne od pracy.
Pospacerowaliśmy jeszcze po pustym centrum stolicy marionetkowej republiki Karakalpakstanu. Mają podobno nawet własną konstytucję i najchętniej przyłączyliby się do bogatego Kazachstanu, ale rządzący prezydent z Taszkientu trzyma tu wszystkich silną ręką podobnie zresztą jak i w całym państwie.
Po powrocie podczas gdy gospodarze zajęli się patroszeniem ryb, a Krzyś dorwał się do gry komputerowej, zrobiłem sobie mały spacer po Chiwie nocą. Miasto jest piękne niezależnie od pory dnia, ale w nocy bardzo tu romantycznie. 

2.05.04 Taszkient

Lotnisko w Urgenchu bardzo nowoczesne, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę znikomą ilość lotów - tylko kilka dziennie i prawie wyłącznie krajowe. Tylko karty pokładowe nieco mnie rozśmieszyły - tekturowe do oddania przy wejściu do samolotu. odlot mieliśmy o 9.15. Samolot mnie rozczarował. Miałem nadzieję na lot antonowem ze śmigłami, a tu nowoczesny odrzutowiec. Za to przekąska na pokładzie bardzo smaczna - pasta mięsno-grzybowa z bułeczką i ciasteczko. Standardy już światowe. Po krótkim, niespełna godzinnym locie wylądowaliśmy w Taszkiencie.

Dość szybko znalazłem taksówkę i za 2000s. pojechaliśmy do katolickiego kościoła. Zagadany ksiądz okazał się być Polakiem i dowiedziałem się, że pomimo iż normalnie msze są tylko w języku angielskim, rosyjskim i koreańskim, akurat dziś z okazji jutrzejszego święta 3 maja będzie o 14 msza w języku polskim. Wzięliśmy więc znów taksówkę i za 1200s. dojechaliśmy do "hotelu" Hadra w okolicach bazaru Chorsu. Cena za nocleg była niezła - 5000 sumów, ale warunki nie najlepsze - nie polecam, a ja wymagający nie jestem. Ale mając mało czasu i ciężki plecak nie wybrzydzałem, tym bardziej, że miała to być tylko jedna noc. Mieliśmy za to piękny widok na ogromny budynek cyrku, przed którym orkiestra dęta wygrywała standardy rodzaju "Rozszumiały się wierzby..." i podobne. Łezka się w oku zakręciła.

Przejechaliśmy za 140sumów metrem do centrum i udaliśmy się do opery. Ania polecała nam wspaniały balet i operowe spektakle za 1200s. za najlepsze miejsca. Mieliśmy jednak pecha, ponieważ w dniu dzisiejszym i nazajutrz był akurat turniej tańca towarzyskiego. Krzyś naciągnął mnie na pizze w pobliskiej pizzeri. Zapłaciłem 5000s za małą pizzę!!! Może to nie majątek, ale za wszystkie poprzednie obiady wydałem prawie tyle co w tym lokalu.
 
Doszliśmy dalej do kościoła na mszę, gdzie spotkaliśmy pana konsula Jana Sorokę i miłych poznaniaków, którzy uczą w Taszkiencie języka polskiego. Nie było za bardzo czasu rozmawiać ponieważ po mszy odbywały się obchody Dnia Polonii Uzbeckiej - już po raz drugi. Zostaliśmy również zaproszeni. Niestety mieliśmy jeszcze w planach wizytę w cyrku, więc dość szybko musieliśmy się ewakuować z sali pełnej mówiących raczej po rosyjsku przedstawicieli Polonii. Dowiedzieliśmy się jedynie o problemach z wyjazdem dzieciaków na wakacje do Polski, o zasadach rekrutacji na studia w Polsce i problemach z repatriacją. W części oficjalnej wysłuchaliśmy obok hymnu polskiego i uzbeckiego także hymnu Unii Europejskiej, z którym jakoś mało się identyfikuję.

Cyrk w Taszkiencie Cyrk w Taszkiencie fot. Piotr Bułacz
Do cyrku i tak nie zdążyliśmy - ostatnie przedstawienie o 15. Mały był niepocieszony, więc próbowałem znaleźć w jednym z pobliskich teatrów spektakl dla niego, ale jak na złość wszystkie były po uzbecku i podobno wybitnie dla dorosłych. W czasie włóczenia się po mieście zostaliśmy zgarnięci przez milicjantów przy metrze i dość dokładnie przeszukani. Uważają po ostatnich zamachach na podejrzanych typków. Ale po wszystkim bardzo nas przepraszali za kłopot i pytali ze trzy razy czy nie mamy pretensji, że nas rewidowano. W końcu dotarliśmy na bazar, gdzie zakupiłem zieloną herbatkę oraz zajrzeliśmy do internetu - 600s. /h

3.05.04 Taszkient - dolina Fergany - Osz

Pobudkę zrobił mi brat, który właśnie wylądował w Biszkeku i o 5 rano przysłał mi smsa z tą radosną wiadomością. Mieliśmy cały dzień by przejechać przez Dolinę Fergany i spotkać się wieczorem w Osz. Do dworca znajdującego się przy bazarze mieliśmy bardzo blisko i od razu złapaliśmy marszrutkę nr 60 do Kuliuk. Na tych przedmieściach Taszkientu gromadzą się kierowcy szukający pasażerów do Doliny Fergańskiej. Bez problemu znaleźliśmy kierowcę i zapakowaliśmy się do nexii za 4000 sumów do Kokand. Może rozsądniej i taniej byłoby pojechać prosto do Andijan, ale chciałem jeszcze po drodze przynajmniej zobaczyć Kokand, który był kiedyś stolicą chanatu. Po minięciu Angran ukazały się naszym oczom ośnieżone szczyty górskie zamykające ogromną dolinę od zachodu. Przed przełęczą zatrzymaliśmy się na chwilę przy straganach i poczęstowano mnie białą kulką. Zapytałem cóż to, a usłyszałem że suchy jogurt. Jeszcze nie zdarzyło mi się jeść takiej przekąski. Ugryziony kawałek w połączeniu ze śliną pęczniał w ustach i cała kulka wielkości piłeczki pingpogowej zajęła mi pół godziny. Smakowało nieźle a i nawet biegunki nie dostałem.

Na przełęczy Kamchik (2267m) też było ciekawie. W wybudowanym niedawno tunelu nasz kierowca włączał światła od czasu do czasu. Raz o mało co nie wjechaliśmy w stojącą na środku drogi koparkę bez żadnego oznakowania. Tak jak napisano w przewodniku, gdy człowiek zjedzie z przełęczy i znajdzie się w Dolinie Fergany na usta ciśnie się pytanie - gdzie tu dolina? Powierzchnia Doliny to 22000 kilometrów kwadratowych. Dopiero na mapie widać, że to faktycznie dolina. Wokoło piękna zieleń i pola uprawne. Dawniej było tu również sporo terenów pustynnych, ale nawadnianie z SyrDarii, którą po drodze przekroczyliśmy, spowodowało duże zmiany w przyrodzie. Jak to w życiu bywa coś za coś - tu pięknie, a nad Morzem Aralskim słona pustynia.

Po 3 godzinach byliśmy na miejscu i kierowca zaproponował nam, że pokaże nam najciekawsze zabytki Kokandu (po uzbecku Qugon). Obejrzałem więc w błyskawicznym tempie medresy Kamal Kazi, Sahib Mian i Narbutabey. W międzyczasie dostałem kolejną wiadomość od brata, że już czeka w Osz. Postanowiłem więc zakończyć zwiedzanie i ruszyć dalej na wschód. Oczywiście po obiadku - 7 szaszłyków za 3000s. - ugościliśmy też kierowcę. Po małych komplikacjach z kierowcami jechaliśmy wkróce do Andijan. Okazało się, że nasz kierowca to pediatra, który porzucił zawód lekarza z powodu zarobków - podobno 20 usd miesięcznie. Jako kierowca zrobi tyle w 2-3 dni. Zafundował nam jeszcze lody w centrum Andijan i wsadził do tico jadącego do granicy. Jechaliśmy z młodymi Uzbekami, którzy chcieli odwiedzić swoje rodziny w Osz. Mimo, iż to miasto drugie co do wielkości w Kirgizji, większość mieszkańców to Uzbecy. Wszyscy przechodzili przez granicę bez większych problemów - albo mieli wizy, albo dawali łapóweczki. Nas poproszono do pokoiku służby granicznej. Siedzieliśmy dość długo, aż przyszedł dowódca i po angielsku porozmawialiśmy o naszej wycieczce. Dostaliśmy w końcu stempelki i nasza przygoda w Uzbekistanie dobiegła końca.

Piotr Bułacz

słowa kluczowe: termin: 23.04.2004 - 03.05.2004
trasa: Kaliningrad, Moskwa, Taszkient, Samarkanda, Kermana, Buchara, Chiwa, Ayaz-Qala, Topraq-Qala, Qavat-Qala, Badai-Tugai, Janpyg-Qala, Moynaq, Taszkient, dolina Fergany

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 757005 od 8.11.2004

Komentarze

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone