lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Tbilisi  
Swaneckie wieżewioska Murymeli, Gruzjafoto: გრიგოლźródło: Wikimedia Commons
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Can AI help solve Japan’s labour shortages?

In pictures: India votes in world's biggest election

An attack on women that has devastated Australia

Top three stripped of medals in Beijing half marathon

Why a deluge of Chinese-made drugs is hard to curb

Can TikTok's owner afford to lose its killer app?

Chinese cities sinking under their own weight

Stabbed Australian bishop forgives alleged attacker

The West says China makes too much. Its workers disagree

Biden calls for tripling tariffs on Chinese metals

An audible sigh of relief in the Middle East

What we know about Israel's missile attack on Iran

Bowen: Crisis shows how badly Iran and Israel understand each other

Attack sends message to Iran but Israelis divided over response

US again warns Israel against Rafah offensive

Flurry of attacks heightens Israel-Hezbollah fears

Iran morality police arrest dead protester's sister, family says

US and UK extend sanctions against Iran

Dubai airport delays persist after UAE storm

'I’m in pieces' - Israeli hostage's agony over husband held by Hamas

Miasta Azji

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Gruzja
     kursy walut
     GEL
     PLN
     USD
     EUR
  •  Gruzja
     wiza i ambasada
    Gruzja
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizanie
    Bez wiz do 360 dni pobytu

Gruzja 2003

niedziela, 7 lis 2004
  • dotyczy:  

Turystów na granicy gruzińskiej wita napis w trzech językach - angielskim, rosyjskim i gruzińskim - "Odprawa graniczna jest wolna od opłat". Ciekawe dlaczego tu stoi. Na szczęście nie mieliśmy żadnych problemów. Wprowadzono nasze dane do komputera i szybko otrzymaliśmy pieczątki wjazdowe.
Marszrutek niestety nie było i do Lagodekhi musieliśmy jechać taksówką. Zapłaciliśmy 3 lari. 1 USD to około 2 lari. Mieliśmy szczęście. Marszrutka do Tbilisi właśnie odjeżdżała. Za 6 lari od głowy zapakowaliśmy się na tylne siedzenia i ruszyliśmy w drogę. 

Nawierzchnia tu tragiczna. Nic dziwnego - w końcu nie jest to droga tranzytowa. Jechaliśmy przez bardzo biedne tereny, wioski z walącymi się domami. Bieda aż piszczy. Pomimo niedużej odległości - 150km jechaliśmy około 4 godzin. W końcu dotarliśmy na dworzec Ortachala w stolicy Gruzji Tbilisi. Trafić tu bez znajomości rosyjskiego to tragedia, no chyba, że zna się gruziński. Przez tydzień pobytu udało mi się nauczyć kilku zaledwie liter i słów. O piśmie mogę powiedzieć jedynie że jest okrągłe. Jak się później dowiedzieliśmy w Armenii pismo to stworzył dla Gruzinów Ormianin Masztot, który był twórcą również pisma ormiańskiego - oczywiście całkowicie innego. Ponieważ narody kaukaskie nie przepadają za sobą - Ormianie śmieją się z Gruzinów, że gdy przyszli do Masztota zazdroszcząc południowym sąsiadom ich pisma, ten rzucił makaron na ścianę i tak powstało pismo gruzińskie. Tak czy inaczej przeczytać cokolwiek było ponad nasze siły.

Po wymianie pieniędzy zagadnęliśmy pierwszą napotkaną kobietę o dojazd do centrum i zaraz wyjaśniła gdzie jechać i co ważniejsze gdzie szukać tanich hoteli. Pojechaliśmy zatem metrem do stacji Avlabari i niestety stwierdziliśmy, że polecane przez kobietę hoteliki są raczej poza naszym zasięgiem. W pierwszym dwójka kosztowała 50 USD. Na szczęście miła recepcjonistka wytłumaczyła nam gdzie znaleźć nieco tańszy hotel Irmeni. Tam specjalnie dla nas obniżyli cenę najtańszego pokoju z 40 do 30 USD. Zapłaciliśmy i w takich warunkach w ciągu całej wycieczki już nie spaliśmy. Luksus - telewizja, telefon, lodówka, kafelki, wykładziny - a to wszystko kosztuje. Podobno nie ma tańszych hoteli w mieście. Szukaliśmy jeszcze telefonicznie miejsca na kwaterze w instytucjach polecanych przez przewodnik, ale bezskutecznie. Postanowiliśmy zatem zwiedzić Tbilisi za jeden wieczór i jechać dalej na "prowincję" - tam podobno taniej.

Pozostałości twierdzy Narikala Pozostałości twierdzy Narikala fot. Piotr Bułacz
Po drodze do centrum zagadałem przypadkowego przechodnia o drogę na Stare Miasto. Stwierdził, że ma czas i może nam pokazać miasto. Przeszliśmy obok kościoła Metekhi, przez most nad rzeką Mtkwari do twierdzy Narikala. Było dość późno i niebo mocno zachmurzone, ale widoki warte krótkiej wspinaczki. Panorama miasta we wszystkich kierunkach bardzo piękna. Nasz znajomy przedstawił się jako Georgij, ale naprawdę miał na imię Murtaz. Gdy później pytałem się go dlaczego nie powiedział od razu jak ma na imię, odpowiedział, że Georgij dla nas łatwiej zapamiętać. Nazywajmy go jednak Murtazem.

Następnie zaprow Parlament Gruzji Parlament Gruzji fot. Piotr Bułacz
adził nas do katedry Sion - opowiadając po drodze sporo o mijanych budowlach. Również w cerkwi pokazywał nam ikony ukazujące świętych i nieco historii kościoła gruzińskiego. Należy on do wyznań prawosławnych, ale jest niezależny tzn. ma swojego patriarchę. Wyszliśmy ze Starego Miasta i obok ratusza przeszliśmy na główną ulicę Tbilisi - Rustaveli. Mijaliśmy muzea, parlament, kościoły, pocztę a Murtaz wyjaśniał nam co gdzie się mieści. Doszliśmy aż do uniwersytetu i nieco zmęczeni zaprosiliśmy kolegę na kolację. Zaprowadził nas do knajpki, gdzie Ania jadła chacziapuri adżaruli - jedną z odmian specjalności gruzińskiej kuchni (więcej szczegółów później ) a my chinkali - pierogi z mięsem i zieleniną. Wszystko bardzo smaczne. Za obiad dla trzech osób z piwkiem 15 lari.

W międzyczasie Murtaz zaprosił nas na swój ślub i przyjęcie weselne za dwa dni i obiecał, że pomoże w sprawie noclegu. Po piwku w klubie z niezłą muzyką live wróciliśmy do hotelu. Z Murtazem umówiliśmy się nazajutrz popołudniem. 

Ponieważ za 30 USD mieliśmy również śniadanko w cenie usiedliśmy na tarasie z widokiem na Tbilisi i napełniliśmy żołądki. Zostawiliśmy plecaki w recepcji i zaczęliśmy robić wczorajszą trasę samodzielnie zwiedzając nieco dokładniej. Zajrzeliśmy do środka cerkwi Metekhi stojącej na miejscu, gdzie przed wiekami muzułmanie wymordowali tłumy chrześcijan po zdobyciu miasta. 

Tbilisi jest miastem, które w swej historii było zdobywane przez różnych najeźdźców kilkanaście razy. Biorąc to pod uwagę inaczej patrzy się na nieźle zachowane Stare Miasto, które niestety jest najbardziej zaniedbaną częścią miasta. Niesamowite dla mnie była możliwość funkcjonowania tuż obok siebie świątyń bardzo wielu, różnych wyznań niekoniecznie przepadających za sobą. Z kościoła gruzińskiego poszliśmy do meczetu przechodząc obok funkcjonujących tureckich łaźni. Meczet w nie najlepszym stanie - widać, że zbyt wielu wyznawców Allacha w Tbilisi nie żyje. Odmienne wrażenia w synagodze. Po raz pierwszy w życiu miałem możliwość obejrzenia żydowskiej świątyni. Oprowadził nas miły człowiek, pokazał dwie sale modlitewne - na parterze i na piętrze. Wystrój świątyni całkiem interesujący - w centralnym miejscu żydowska święta Tora, czyli pierwszych pięć księg Pisma Świętego, obok charakterystyczny siedmioramienny świecznik - menora. Podobało mi się, ale wyznania raczej nie zmienię. 

Obok obejrzeliśmy świątynię kościoła ormiańskiego. Charakterystyczne dla niego, jak się jeszcze przekonaliśmy później w Armenii, bardzo skromne zdobienia - mury nawet bez tynku - surowy kamień i kilka ikon, obrazów. Też robi wrażenie. Jak we wszystkich cerkwiach na wschodzie w środku znajduje się stoisko ze świeczkami, obrazkami, pamiątkami. 

Trafiliśmy również do kościoła katolickiego, gdzie dowiedzieliśmy się, że katolików w Tbilisi jest kilkuset, a w całej Gruzji około 3000. Kontynuowaliśmy nasz spacer dochodząc do budynku parlamentu. Zaobserwowałem, że w kilku miejscach publicznych (między innymi tutaj) zbierają się ludzie. Chyba tylko po to aby się zebrać. Stali tak w większej grupie przez dłuższy okres czasu i dyskutowali. Poszliśmy dalej, a oni dalej stali. Może nie mają innych zajęć. Naprzeciwko parlamentu odwiedziliśmy cerkiew Kaszveti, w której nazajutrz miał się odbyć ślub naszego znajomego. Przeszliśmy obok byłego hotelu Iveria, w którym teraz mieszkają uchodźcy z Abchazji i który nie jest aktualnie najlepszą wizytówką miasta, a stoi w samym centrum. 

Zajrzeliśmy po drugiej stronie rzeki Mtkwari do jeszcze jednego kościoła katolickiego, którego zdobienia miały już jednak elementy wschodnie i stojącej obok cerkwi rosyjskiej. Zmęczeni spacerowaniem usiedliśmy z powrotem na Starym Mieście w knajpce i tym razem ja zjadłem pyszne bakłażany i chacziapuri megruli. Chacziapuri to jak już pisałem gruzińska potrawa narodowa. Są tego różne rodzaje. My poznaliśmy cztery. Przypomina trochę pizze, ale jest znacznie smaczniejsze. Podstawowy składnik to ciasto i ser. Jeśli ser jest na wierzchu to mamy chacziapuri megruli, jeśli w środku to imegruli, jeśli ciasto jest w kształcie kajaka z pływającym na górze lekko ściętym jajkiem to adżaruli, a jeśli jest to przekładaniec to aczma - podobno najlepsze, ale nam nie udało się go spróbować.

Wróciliśmy następnie do hotelu, gdzie czekał już Murtaz. Zabrał nas na przedmieścia pokazać dwie kwatery. Właściciel pierwszego lokalu stwierdził, że albo będziemy razem z nim wchodzić i wychodzić do domu, albo jego doberman i pitbullterier mogą nas zagryź. Z tego mieszkania zrezygnowaliśmy. W drugim warunki też nie były najlepsze i Murtaz stwierdził, że najlepiej jak pojedziemy do niego i zamieszkamy z nim i Dianą w jednym pokoju. Biorąc pod uwagę, że nazajutrz miał mieć ślub baliśmy, że będziemy przeszkadzać, ale nawet panna młoda stwierdziła, że nie będzie żadnych problemów. Aby naprawdę nie przeszkadzać pojechaliśmy jeszcze metrem do centrum i wróciliśmy wieczorem. 

Pan młody za bardzo weselem się nie przejmował. Mieszkanie młodych jest w systemie włoskiego podwórza. Tak przynajmniej nazywał to Murtaz. Wokół dużego podwórza jest rozmieszczonych kilka mieszkań, w których mieszka kilka rodzin. Wszyscy żyją wspólnie. Bez przerwy ktoś zachodzi do mieszkania sąsiada, wszyscy zaprzyjaźnieni. Trudno to opisać, ale żyją na luzie. W pokoju Murtaza mieszkaliśmy razem z nimi, ich 2 letnią córeczką Maiko i od czasu do czasu matką Diany. Do późnej nocy graliśmy z sąsiadami w karty. Nauczyli mnie grać w jokera - dzięki temu umiem liczyć po gruzińsku do 5.

Ceremonia sakramentu małżeństwa Ceremonia sakramentu małżeństwa fot. Piotr Bułacz
Mieliśmy zamiar trochę pozwiedzać przed ślubem, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że spóźniać się nie wypada. Pojechaliśmy zatem na zakupy kupić drobiazg z okazji ślubu dla młodych. Uroczystą koszulę pożyczyłem od Murtaza, ale butów w moim rozmiarze nie było. Myślę, że nawet jak goście wystąpią w sandałkach to ślub będzie ważny. Czekaliśmy pod cerkwią i chociaż ślub miał być o 14, wszyscy przyjechali z półgodzinnym spóźnieniem. Okazało się, że w wynajętym samochodzie zatrzasnęli w środku kluczyki i pół godziny trwało wchodzenie do środka przez szyberdach. W czasie ślubu robiłem za fotografa, ale lampa błyskowa nie przeszkadzała za bardzo śpiewającemu prawie bez przerwy popowi. 

Na koniec uroczystości kapłan oprowadził młodych wokół cerkwi a świadkowie trzymali nad ich głowami korony. Po ślubie wykonaliśmy grupowe zdjęcia przed kościołem i pojechaliśmy na przyjęcie weselne, które odbywało się w pokoju, w którym zamieszkiwaliśmy. Dobrze, że nasze plecaki można było ustawić w małym korytarzu, bo brakłoby miejsca dla gości. Ponieważ młodzi żyli już ze sobą od kilku lat i mieli już dzieciaka nie było to duże, tradycyjne wesele, ale przyjęcie dla rodziny i znajomych. Stół suto zastawiony. Trzeba było spróbować wszystkiego - mięsa w różnych postaciach - głównie pieczonego, chacziapuri, tolmy (gołąbków zawiniętych w liście winogrona), ryb, twarogu z miętą, sałatki z bakłażanów z orzechami, mamałygi, pysznego sosu z orzechami i kindzi, oliwek i wina. 

Na Zakaukaziu panuje tradycja bardzo wylewnych toastów. Ile się trzeba nagadać, żeby się napić . Tym razem było jeszcze dłużej - najpierw toasty po gruzińsku, a potem dla nas tłumaczenie na rosyjski. Wina było z 10 litrów, ale gości sporo - około 18 wina brakło a goście zaczęli się rozchodzić. O 19 pojawili się jednak nowi goście - młodzi sąsiedzi (jak to ich Diana nazywała "tinejdżery") i impreza trwała dalej. Nie obyło się oczywiście bez kart przed spaniem.

Klasztor w Dawit Garedża Klasztor w Dawit Garedża fot. Piotr Bułacz
Zbudziliśmy się o 8 rano. Dla Gruzinów to jeszcze prawie środek nocy. Ale Murtaz wstał z nami i nawet naszykował śniadanko - tzn. jedliśmy to co zostało po weselu. Przejechaliśmy metrem na dworzec i dalej pojechaliśmy marszrutką do Sagarejo za 1,5 lari. Tutaj po krótkich poszukiwaniach Murtaz znalazł ładę za 30 lari, która miała nas zawieź do celu naszej wycieczki - skalnych klasztorów w Dawit Garedża. Na północy zostawiliśmy ośnieżone szczyty, a jechaliśmy niesamowitą drogą na południe w kierunku granicy z Azerbejdżanem. Przez 50 kilometrów otaczały nas wzgórza pokryte trawą. Żadnego lasu, a na całej trasie jedna miejscowość - Udabno. 

Dojechaliśmy do skrzyżowania na bezdrożu i skręcając w lewo dość szybko dojechaliśmy do remontowanego właśnie największego z klasztorów. Cała droga z Sagaredżo trwała 1,5 godziny. Do zamieszkałych przez mnichów pieczar wchodzić nie wolno, ale zwiedziliśmy kaplicę na pierwszym poziomie z kopią świętego kamienia przyniesionego przez Dawita z Jerozolimy w VI wieku. Oryginał znajduje się w katedrze Sioni w Tbilisi. Weszliśmy również na wieżę obronną, a potem zaczęliśmy wspinaczkę na wznoszące się nad klasztorem góry z pozostałościami starych fresków w zniszczonych jaskiniach. Cała trasa zajmuje spokojnym krokiem około godzinki, ale trochę można się zmęczyć. Klasztor prezentuje się z góry jeszcze ciekawiej niż z dołu. 

Gdy weszliśmy na grzbiet dalej już po płaskim szliśmy zaglądając do pozostałości po mnisich jaskiniach, by w końcu dotrzeć do ruin kapliczki na szczycie i grobowca. Trzeba trochę uważać pod nogami można trafić na węża. Mnie jeden uciekł w trawę - chyba bardziej wystraszony od turystów. Wdałem się w dyskusję z gruzińskim przewodnikiem spotkanej pary Amerykanów, co widzimy po południowej stronie grzbietu i dopiero gdy wyjąłem kompas dał się przekonać, że to może być Azerbejdżan. Po powrocie na parking zajrzeliśmy jeszcze do sklepiku prowadzonego przez mnichów z pamiątkami, książkami, kartkami, obrazkami. Drogę powrotną do Sagaredżo przespaliśmy w ładzie, a marszrutka do Tbilisi nie wiedzieć czemu z powrotem była tańsza - 1 lari. Odebraliśmy jeszcze fotografie ze ślubu i wesela i o dziwo nawet się udały. Do mieszkania wróciliśmy na obiadokolację.

Tym razem pobudka jeszcze wcześniej o 7 rano okazała się być dla Murtaza zbyt dużym wyzwaniem. Na kolejną wycieczkę pojechaliśmy zatem sami. Z dworca Didube chcieliśmy jechać marszrutką do Kazbegi. Złapał nas jednak taksiarz i zaproponował transport. Marszrutka kosztuje 8 lari, a my za 10 pojechaliśmy dużą i znacznie szybszą taksówką. Okazało się jednak, że wołga nie była z gumy. Kierowca przesadził z ilością pasażerów. A może z ich gabarytami. Przez połowę drogi prawie na moich kolanach siedział marudzący bez przerwy ponad stukilowy Gruzin. Dobrze, że mam cierpliwość i kościste biodra to wytrzymałem. 

Jechaliśmy wg przewodnika Georgian Military Highway, która jednak z nazwy jedynie ma cośkolwiek wspólnego z " highway". Jedynie do zalewu Zhinvali nawierzchnia była niezła, ale potem, gdy zaczęły się wysokie góry, widać, że zima zrobiła swoje, a drogowcy już albo jeszcze nie. Za to widoki niesamowite. Wkoło potężne góry, w dole piękne doliny. Przejechaliśmy przez przełęcz 2350 m n.p.m. i potem już w dół dość szybko dotarliśmy do Kazbegi - miasteczka nieopodal rosyjskiej granicy. Całą drogę towarzyszyło nam piękne słońce, a w Kazbegi mgła, chmury. Dobrze że mieliśmy kompas i mapę.

Tsaminda Sameba Tsaminda Sameba fot. Piotr Bułacz
Zaczęliśmy wspinaczkę w kierunku Tsaminda Sameba czyli cerkwi Świętej Trójcy. Po pewnym czasie idąc wzdłuż strumienia musieliśmy się wspiąć po stromym zboczu obficie pokrytym rosą. Dobrze że obuwie mieliśmy odpowiednie. Na końcu krótkiej wspinaczki wśród mgły i otoczona przez stado pasących się krów znajdowała się zamknięta niestety cerkiew. Widoków rewelacyjnych nie było, więc ciągle w chmurach wspinaliśmy się coraz wyżej. Dopiero po godzince chmury uniosły się wyżej i ujrzeliśmy piękno tego miejsca. Wokół ośnieżone szczyty, błękitne niebo i ukwiecone łąki. Niestety chmury całkowicie nie rozwiały się i od zachodu - miejsca gdzie chcieliśmy przynajmniej zobaczyć pięciotysięcznik Kazbek - nadciągały coraz to nowe, zasłaniające najwyższe szczyty. Na szczęście po drugiej, wschodniej stronie doliny pięknie wyglądały czterotysięczniki - Baczagi i Kuru. 

Gdy wdrapaliśmy się na wysokość około 3000 m chmury nieco rozstąpiły się i na horyzoncie ujrzeliśmy ośnieżony szczyt, prawdopodobnie Kazbek - najwyższą górę w okolicy. Po krótkiej sesji fotograficznej trzeba było zacząć wracać, by zdążyć na ostatnią marszrutkę do Tbilisi. Tym razem widoki w okolicach Tsaminda Sameba z górami w tle były już rewelacyjne. Zbiegliśmy po zboczu do Kazbegi, ale bus o 17 odjechał nieco wcześniej i musieliśmy czekać na ostatnią o 18. Był czas zjeść obiad w hotelowej restauracji przy głównym placu. Poprzedni autobus odjechał znacznie wcześniej, a nasz sporo później - czekaliśmy jeszcze na Rosjan, których zaanonsował taksiarz jadący od granicy. Przez to oczekiwanie słoneczko uciekło nam za góry i pomimo, że umówiłem się z kierowcą na ostre fotografowanie dolin i górek po drodze za bardzo nie było jak - za ciemno.

Cerkiew Dżwari Cerkiew Dżwari fot. Piotr Bułacz
Tym razem również z dworca Didube pojechaliśmy zwiedzić Mckchetę - starą stolicę gruzińską położoną kilkanaście kilometrów od Tbilisi. Jest ona usytuowana u ujścia rzeki Aragwi do Mtkwari - bardzo malowniczo zwłaszcza ze wzgórza z cerkwią Dżwari. Zaraz na głównym placu podszedł do nas koleś i piękną angielszczyzą zaoferował pomoc w dostaniu się do wszystkich cerkwi. Początkowo miało być darmo, ale zaraz stwierdził, że kierowca łady chce 10 USD. Mieliśmy cały dzień, a wszystkie interesujące nas budowle były w zasięgu wzroku, więc podziękowaliśmy. Miasteczko robi bardzo korzystne wrażenie. czysto, a przede wszystkim bardzo spokojnie, prawie żadnego ruchu na ulicach. Najpierw poszliśmy obejrzeć największą świątynię w Gruzji katedrę Svati-Czkoweli. Otoczona murami obronnymi katedra imponująca. Wewnątrz półmrok, na posadzce płyty grobowe książąt, księży, wokół ikony i kadzidła. Szkoda, że w przewodniku tak mało informacji, a przewodnik Murtaz jeszcze spał. 

Następnie odwiedziliśmy kościółek antiochijski leżący w samych widłach rzek. Kościół Św. Stefana został założony już w V wieku, a aktualne zabudowania są datowane na VII-VIII wiek.
Kolejnym kompleksem zabudowań kościelnych jest Samtawro. Duży kośćiół z XII wieku i mały z V są niestety pozamykane na głucho. Jedynie mała boczna kaplica jest miejscem sprzedaży pamiątek. Na podwórzu znajduje się święty grób, skąd wierni czerpią święte olejki mające moc uzdrawiającą.
Przeszliśmy przez całe miasteczko by dojść do pięknie położonych ruin miejskiej twierdzy Bebris Tsikhe. Zbyt dużo z nich nie zostało, ale widoki na całą okolicę interesujące. 

Widok na całe miasteczko jest jednak najciekawszy ze wzgórza na południu, na którym stoi przepiękna cerkiew Dżwari. Najpierw trzeba jednak było tam wejść. Ponieważ mieliśmy sprzeczne informacje od pytanych Gruzinów, postanowiliśmy pójść najprostszą drogą - na przełaj. Po przejściu przez most i przez trasę do Kazbegi musieliśmy przedzierać się przez plątaninę krzaków i drzew. Na szczęście bardzo krótko, gdyż na szczycie weszliśmy już na drogę prowadzącą prosto do kościółka. Wiało straszliwie - dobrze, że nam głów nie pourywało. Wewnątrz na stoisku z pamiątkami ktoś smacznie spał. Wystrój podobnie jak w katedrze bardzo skromny ale dostojny i interesujący. Zejście w dół było równie ciekawe jak podejście. Gdy wyszliśmy na trasę szybkiego ruchu martwiłem się jak dotrzemy do Tbilisi, ale zatrzymała się nam jedna z pierwszych jadących marszrutek i zawiozła do Didube. 

Pojechaliśmy jeszcze na dworzec kolejowy by kupić bilety na wieczorny pociąg do Kutaisi. Okazało się to być nie lada atrakcją. W jednej z kas kasjerka malowała się w trakcie rozmowy z klientami, a w naszej ostro zaciągała się papieroskami. Obie w wieku przedemerytalnym. W końcu po dłuższej chwili pyta "dzieci dokąd?". Na pytanie jak długo pojedziemy do Kutaisi usłyszeliśmy, że według niej to jakieś 6-7 godzin. A komputer stoi przed jej nosem. W końcu jednak sprawnie wystukała nam na tym komputerze podobno najlepszy wagon na dolnych półkach i zapłaciliśmy po 5,5 lari za sypialny. 

Po powrocie zabraliśmy Murtaza i wspólnie pojechaliśmy taksówką do " Żółwiego Jeziorka" na obiad. Jest to bardzo przyjemne miejsce na wzgórzach nad Tbilisi. Małe jeziorko z knajpkami wkoło, małą plażą i możliwością wypożyczenia pływającego sprzętu. Najbardziej popularne wśród młodych Gruzinów wieczorową porą. Zjedliśmy chacziapuri, wypiliśmy piwko i zjechaliśmy z powrotem taksówką za 3 lari do centrum by naszykować się do wieczornego wyjazdu. Na miejscu jednak okazało się, że nie zabieramy bagaży, a pojedziemy z Kutaisi do Batumi i wrócimy następnego dnia również pociągiem nocnym. Murtaz zdecydował się pojechać z nami. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że aby mieć trochę gotówki, poszedł do lombardu zastawić swoją dwudniową obrączkę. Gruzini mają jednak "zdrowe" podejście do małżeństwa. Przed 23 leżeliśmy już w naszym przedziale. Czasu by się wyspać za dużo nie było.

Pociąg dojechał nieco wcześniej i już o 4.45 byliśmy na dworcu w Kutaisi. Ciemności egipskie. Na dworcu nie było nic, ani toalety, baru, sklepu, ale i tak byliśmy zadowoleni, że był otwarty i trafiliśmy na wolną ławeczkę. Poczekaliśmy na świt i około 7 ruszyliśmy zwiedzić w ekspresowym tempie to drugie co do wielkości miasto w Gruzji. Nawet o 7 wszystko jeszcze pozamykane. Doszliśmy do głównego placu pod pomnik i teatr i gdy skręciliśmy w lewo zauważyliśmy targ - więc jednak ktoś wstaje o takiej wczesnej porze. Doszliśmy do mostu, skąd już pięknie widać było świątynię Bagrati, a raczej jej ruiny na wzgórzu nad rzeką Rioni. Katedra została zbudowana w 1003 roku, ale już przed naszą erą na wzgórzu znajdowały się obronne umocnienia. Kutaisi w okresie zajęcia Tbilisi przez Turków było stolicą całej Gruzji, później jednak rezydowali tu tylko królowie jej części - Imereti. Ogromna katedra została poważnie zniszczona w XVII wieku przez wojska osmańskie, ale to co pozostało do dziś robi i tak imponujące wrażenie. 

Po wąskich schodkach wspięliśmy się na wzgórze, ale niestety ogrodzone muzeum było zamknięte. Nie mieliśmy czasu czekać więc znaleźliśmy wyrwę w murze i weszliśmy do środka. Jedynym problemem okazała się grupka małych psów strażników, ale po pewnym czasie ujadania doszły one do wniosku, że to jednak my jesteśmy więksi i dały sobie spokój. Widoki na rzekę i miasteczko wspaniałe, dodatkowo podkreślone przez wschodzące słońce. Obeszliśmy ruiny katedry i innych zabudowań dookoła. Szkoda, że nie mogliśmy zajrzeć do środka. Nadal raz w tygodniu odprawiana jest w ruinach msza święta. 

Zeszliśmy w dół i po obejrzeniu klasycystycznej Cerkwi Zwiastowania zakupiliśmy bułeczki we wreszcie otwartym sklepie. Zaraz znaleźliśmy taksówkarza, który za 10 lari zgodził się zawieź nas do Gelati i Motsamety.
Jadąc podziwialiśmy majestatyczne, ośnieżone szczyty Kaukazu na horyzoncie. Po 11 km po górkach dojechaliśmy do kompleksu Gelati. W roku 1106 król Dawid Budowniczy założył w tym miejscu akademię prowadzoną przez mnichów, która przez stulecia była najważniejszym ośrodkiem kulturalno-edukacyjnym w Gruzji. Utworzona na wzór akademii konstantynopolskiej od początków istnienia nauczała geometrii, arytmetyki, astronomii, muzyki oraz gramatyki, retoryki i dialektyki. Sprowadzeni przez króla uczeni dbali o wysoki poziom nauczania. Kompleks składa się z trzech świątyni, dzwonnicy i właściwego budynku akademii. I pomimo zniszczeń w wojnach z Turkami w XVI wieku został odbudowany już w tamtych czasach przez króla Bagrata III i prezentuje się rewelacyjnie. 

Wnętrze Cerkwi Matki Boskiej w Gelati Wnętrze Cerkwi Matki Boskiej w Gelati fot. Piotr Bułacz
Największe wrażenie robi cerkiew Matki Boskiej, której freski oddają typowy dla świątyń gruzińskich charakter zdobień. Na kopule Chrystus Zbawiciel, a na ścianach sceny z życia Jezusa, Marii i Świętych. Wszystko w bardzo ciepłych kolorach - dominuje czerwień. Zgodnie z wolą króla Dawida został on pochowany u stóp swoich podwładnych. Każdy, kto wchodzi przez południowe wejście musi przejść po jego płycie nagrobnej. Oczywiście wstęp na teren zabytkowych budowli jak w większości miejsc w Gruzji darmowy. 

Kolejnym etapem wycieczki była Motsameta. Kościółek położony na skałach, do którego trudno dotrzeć, ale nasz kierowca dał sobie radę przy przejeżdżaniu przez tory i wąską dróżkę. Został zbudowany aby upamiętnić masakrę dokonaną przez Arabów, w której zginęli między innymi Dawit i Konstantin Mkheidze - książęta Argveti. W cerkiewce znajduje się grobowiec z ich szczątkami, a każdemu kto przejdzie pod nim trzykrotnie spełni się życzenie. Kościółek stoi na bardzo wąskiej, wysokiej skale - nawet nie ma go jak sfotografować. Porządku pilnują tu dwa dobermany i staruszek pop z piękną siwą brodą. Piękne podobno freski zostały zamalowane przez Rosjan niebieską lamperią i dlatego duchowny myśląc, że jesteśmy z Rosji był bardzo źle do nas nastawiony. Dopiero Murtaz wytłumaczył mu, że my z Polski, ale niewiele to pomogło, gdyż nie byliśmy wyznania prawosławnego. Starałem się podyskutować o zasadach naszych religii i wytłumaczyć, że katolicy to też chrześcijanie, ale na darmo. On miał w swojej księdze wymienione ludy chrześcijańskie - oczywiście tylko o prawosławnej religii i nie było dyskusji. Zgodził się jednak na fotografię ołtarza, ale niestety sam ze swoją brodą pozować nie chciał.

Wróciliśmy do Kutaisi, Panorama Kaukazu Panorama Kaukazu fot. Piotr Bułacz
gdzie na dworcu wsiedliśmy do marszrutki jadącej do Batumi. Półtorej godzinki spaliśmy oczekując na odjazd, ale w samo południe ruszyliśmy. Bilet za 7 lari. Podróż trwała 3 godziny, a po drodze słuchaliśmy bardzo przyjemnej rosyjskiej muzyczki. Widoki wokół tradycyjnie już przepiękne - najpierw szczyty Kaukazu, a potem od Poti wybrzeże Morza Czarnego. Przed samym Batumi serpentynami wspinaliśmy się wśród zupełnie odmienionej przyrody bardziej przypominającej kraje tropikalne - palmy, paprocie, bananowce - zielono jak w piosence na wzgórzach Batumi. 

W miasteczku trafiliśmy akurat na uroczystości pogrzebowe żony burmistrza Batumi, rządzącego całą prowincją Adżarą. Wszyscy mieszkańcy w odświętnych strojach, mężczyźni w garniturach z błękitnymi flagami Adżary w klapach. Poszliśmy na nadmorską promenadę, gdzie skonsumowaliśmy wyśmienite chacziapuri adżaruli - to z jajkiem na wierzchu. Plaże w miasteczku nie za bardzo się nam podobała. Postanowiliśmy jechać do Sarpi -wioski na granicy z Turcją. Taksiarze wołali za przejazd 25 lari, ale na szczęście spotkaliśmy Bekę. Usłyszał, że chcemy jechać na plaże i postanowił nam pomóc. Zapakowaliśmy się do jego Corsy i ruszyliśmy. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze Gonio. Znajdują się tu pozostałości twierdzy, której początki sięgają V wieku. Już Rzymianie mieli tu swoje wojska, a legenda mówi, że lądowali tu także Argonauci w poszukiwaniu Złotego Runa. Aktualnie pozostały jedynie mury obronne otaczające obszar ponad 1 ha, ale w obrębie murów uprawiane są warzywa. Nie odmówiliśmy sobie spaceru po murach. Ciekawe jak twierdza wyglądała za czasów świetności. 

Plaża w Sarpi Plaża w Sarpi fot. Piotr Bułacz
Pojechaliśmy dalej wzdłuż morza i nagle droga się skończyła. Ogrodzenie przed nami to była już turecka granica. Byliśmy w Sarpi. Tutaj kamienna plaża, skały wystające z wody i kryształowo czysta, ciepła woda bardzo zachęcały do kąpieli. Rozłożyliśmy się zatem na plaży. Czas minął niestety bardzo szybko. Co ciekawe o 19 słońce grzało jeszcze bardzo intensywnie. Wróciliśmy do Batumi, z żalem opuszczając plażę, złapaną na stopa marszrutką. Mieliśy trochę czasu, więc przespacerowaliśmy się wzdłuż wybrzeża. Dworzec kolejowy jest dość sporo oddalony od centrum - trzeba więc odpowiednio wcześnie zaplanować wyjazd. Nasz pociąg odjeżdżał o 21.30. Po drodze podziwialiśmy jeszcze wspaniały zachód słońca nad morzem.

Cerkiew Zwiastowania w Vardzii Cerkiew Zwiastowania w Vardzii fot. Piotr Bułacz
W Tbilisi byliśmy o 8 rano. Pożegnaliśmy się z Dianą, zabraliśmy bagaże i wspólnie z Murtazem ruszyliśmy na południe. O 11 jechaliśmy już marszrutką do Akhaltzikhe. Trzy godziny jazdy i byliśmy na miejscu. Tak jak planowaliśmy wzięliśmy taksówkę by jak najwięcej zobaczyć ostatniego dnia w Gruzji. Niestety wzięliśmy pierwszą z brzegu myśląc, że dogadaliśmy się co do kasy - 45 lari za całą wycieczkę - do Sapary, Vardzii i Akhalkalaki. Wprawdzie kierowca coś marudził, że nie będzie za długo na nas czekał w Vardzii, ale za bardzo nie wiedzieliśmy o co mu chodzi. Pierwszy punkt programu to Sapara. Położony w górach przepiękny kompleks klasztorny datowany na IX-XIII wiek. Cerkiew Saby z XIV wieku obejrzeliśmy gdy jeden z żyjących tam 9 mnichów otworzył nam świątynię. Wystrój gruziński - piękne, stare freski, które jednak czas już nieco zniszczył. Obok stoi mały, ale najstarszy z zachowanych Kościółek Zwiastowania z X wieku z kamiennym ikonostasem. Powyżej stoją jeszcze resztki twierdzy. Widoki wokół na przepiękne góry. Daleko stąd do cywilizacji. Zjeżdżając z góry nasza łada zaczęła nieco szwankować i kierowca co chwilę zatrzymywał się dolewając wody do układu chłodniczego - tak już do końca wycieczki.

Minęliśmy ruiny zamku Khertvisi z X wieku i pojechaliśmy doliną rzeki Mtkwari do Vardzii. Widoki jak w bajce - kolorowe skały, popołudniowe słońce i płynąca w dole rzeka. Minęliśmy jeszcze ruiny twierdzy Tmogvi, do których dostać się mogą jedynie alpiniści - nie ma już połączenia skały z drogą. Dość późno, bo około 19 dojechaliśmy do Skalnego miasta. Aby fotografować Vardzię trzeba jednak przyjechać tu o wschodzie słońca. Ale nawet po południu wrażenia niesamowite. Wstęp kosztuje 6 lari. W skalnych jaskiniach już w X wieku funkcjonowało całe miasto. Nam zwiedzanie zajęło godzinkę, ale można spędzić tu cały dzień. W XII wieku królowa Tamara rozbudowała wokół Cerkwi Zwiastowania miasto, w którym żyło ponad 50 000 ludzi. Cerkiew nadal jest centralnym miejscem skalnego miasta. 

Teraz stałych mieszkańców jst znacznie mniej Ruiny twierdzy Khertvisi Ruiny twierdzy Khertvisi fot. Piotr Bułacz
 - żyje tu aktualnie 9 mnichów. Dzięki uprzejmości jednego z nich - pożyczył nam świeczkę i pokazał drogę - przeszliśmy z jednego z wyższych poziomów wewnątrz skał około 60 metrów schodkami w dól, by wyjść sekretnym wejściem do głównej cerkwi. Szkoda, że dotarliśmy tu tak późno - nie było czasu zwiedzać dłużej. W drodze powrotnej zwiedziliśmy jeszcze mijaną poprzednio twierdzę Khertvisi. Jest to malowniczo położony, jeden z najstarszych zamków Gruzji. Weszliśmy do środka, ale oprócz murów, znajduje się tu jedynie malutka cerkiew. 

Jechaliśmy dalej wzdłuż Mtkwari w kierunku do Akhalkalaki. Nawierzchnia tragiczna, ale widoki wciąż piękne. Z niewysokich gór wpadały do rzeki malutkie wodospady. Miłą atmosferę zaburzył kierowca, który stwierdził, że musimy mu dołożyć do obiecywanej kwoty jeszcze 5 lari, bo za długo na nas czekał. Najpierw straszył nas milicją, a w końcu zdesperowany stwierdził, że wspólnie z kolesiami nie wypuści nas nazajutrz z miasteczka. Gdy dowiózł nas już do hoteliku - nocleg 7 lari od głowy stwierdziliśmy, że dla 10 złotych polskich nie będziemy ryzykować życia i dostał więcej kasy. Tym bardziej, że był Ormianinem, a w Akhalkalaki 95% ludności to mniejszość ormiańska. Co ciekawe, ceny w sklepach, na stacjach benzynowych podawane są w rosyjskich rublach, który jest tu walutą tak samo obowiązującą jak lari czy dolar. Cóż, uroki miasteczka przygranicznego.

Na dworzec autobusowy, lub miejsce o takiej nazwie wyszliśmy dość wcześnie. Marszrutka do Erewania miała odjechać o 8.00. Pożegnaliśmy się z Murtazem fundując mu jeszcze piwko i bilet powrotny do Tbilisi i po skompletowaniu pełnego busa ruszyliśmy na południe. Jechaliśmy jednym wielkim bezdrożem. Dość powiedzieć, że 40 km do granicy zajęło nam 2 godziny, a kierowca częściej jechał poboczem niż "drogą". Około 10 dojechaliśmy do szlabanów w szczerym polu, obok których stało kilka baraczków. Mieliśmy szczęście. Dowódca pograniczników bardzo mile wspominał pobyt w Polsce. Najlepiej pamiętał dwa słowa "szminki, pończoszki". Stwierdził, że Polak i Gruzin to nie narodowości, ale zawody. Wymieniliśmy się telefonami i po miłym pożegnaniu nasz bus ruszył dalej...

słowa kluczowe: termin: 2003
trasa: Lagodekhi, Tbilisi, Kutaisi, Batumi, Tbilisi, Akhalkalaka.

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 12857 od 7.11.2004

Komentarze

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone